Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/89

Ta strona została przepisana.

— Panie — rzekł Oven, stojący za kawalerem — konie gotowe.
— To dobrze! — odparł Gaston — wypiję kieliszek wina i pojadę.
Raz jeszcze ukłonił się paniom; landara ruszyła, a Gaston wszedł do swego pokoju i ku wielkiemu zdziwieniu lokaja, kazał sobie podać trzecią butelkę wina, gdyż druga znikła tak, jak pierwsza. Prawda, że z całej zawartości trzech butelek Gaston nie wypił więcej nad półtorej szklanki.
Na tem zatrzymaniu się przy stole Gaston zyskał jeszcze kwadrans czasu, poczem nie mając już żadnego powodu do goszczenia w Oudon, wsiadł na konia i razem z Ovenem puścił się w drogę. Nie ujechali półćwierci mili. gdy na zakręcie drogi, o pięćdziesiąt kroków, spostrzegli czarno-zieloną landarę, tak głęboko zarzniętą w wyboje po przebiciu okrywającego je lodu, że mimo wysiłków ogrodnika, który unosił koła, i smagania biczem koni przez pocztyliona, z miejsca ruszyć nie mogła.
Wypadek ten był istnem zrządzeniem niebios. Gaston nie mógł pozostawić kobiet w takim kłopocie, zwłaszcza, gdy ogrodnik, poznawszy swego spółziomka Ovena, który go pod kapturem nie rozpoznawał, odwołał się do jego usłużności. Zsiedli więc obaj jeźdźcy, a ponieważ siostra Augustyanka okrutnie się bała, otwarto drzwiczki od kolasy, kobiety wyszły na drogę, a wtedy, przy dzielnej pomocy Gastona i Ovena,