Strona:PL Dumas - Kawaler de Chanlay.djvu/98

Ta strona została przepisana.

to Rambouillet: nikt im nie powiedział, a jednak oboje odgadli jednocześnie. Gaston, lubo mocniej uciśniony, pierwszy przerwał milczenie.
— Tam to — rzekł, wyciągając rękę ku dzwonnicy i domom — tam się losy nasze rozdzielą może na zawsze. Oh! zaklinam cię, Heleno, zachowaj pamięć o mnie, i cokolwiek zajdzie, nie przeklinaj jej.
— Ty mówisz mi tylko wciąż o rzeczach rozpaczliwych, mój drogi — odparła Helena — ja potrzebuję odwagi, a ty zamiast mi jej dodawać, szarpiesz mi serce. Czyż nie masz nic już takiego do powiedzenia, coby mi sprawiło trochę radości? Teraźniejszość jest straszną, wiem o tem, ale czyż i przyszłość równie jest straszna? Wreszcie, przyszłość to sporo lat, jak dla nas, a zatem sporo nadziei. Jesteśmy młodzi, kochamy się; czyż niema sposobu do walki ze złą dolą obecną? Słuchaj, Gastonie, ja czuję w sobie siłę ogromną, i gdybyś mi powiedział... Ale co tam! szaloną jestem; ja, która tak cierpię, mamże pocieszać?
— Rozumiem cię, Heleno, — odrzekł Gaston — ty żądasz odemnie tylko obietnicy, prawda? Owóż, patrz: jakim ja nieszczęśliwy nawet obiecywać nie mogę! Chcesz, abym miał nadzieję, a ja mam tylko rozpacz. Gdybym miał a siebie, nie powiem dwadzieścia lat, ani dziesięć, ale choćby rok tylko, ofiarowałbym ci go, i uważałbym się za szczęśliwego; ale tak nie jest; od chwili, gdy się rozstanę z tobą,