Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/101

Ta strona została przepisana.

go wypróbowanej patrjotce, wdowie po mieszkańcu z przedmieścia, poległym 10-go września, obywatelce Plumeau.
Zaledwie gwardziści narodowi zainstalowali się na swym biwaku, jedni z nich zaczęli przechadzać się po ogrodzie, inni rozmawiali z odźwiernymi, inni znowu przypatrywali się różnym patrjotycznym rysunkom na murze umieszczonym, inni nakoniec powierzali pani Plumeau swoje gastronomiczne zamiary, co mniej więcej zaostrzało im apetyt.
Do liczby tych ostatnich należeli wspomnieni powyżej kapitan i strzelec.
— O! kapitanie, rzekła oberżystka, mam przewyborne wino Saumur.
— Dobrze, obywatelko Plumeau, tylko, że według mnie wino Saumur nic nie warte bez de Brie, zauważył kapitan, który poprzednio obejrzał się dokoła i między wiktuałami nie dostrzegł ulubionego swego serca.
— Nie ma go już ani kawałeczka, kapitanie.
— Nie ma serca, to nie ma wina, oświadczył kapitan; a szkoda obywatelko, bo chciałem poczęstować całą kompanję.
— Pozwól mi kapitanie pięć minut czasu, to pobiegnę do odźwiernego i przyniosę. Jest to wprawdzie mój współzawodnik i będę mu musiała drożej nieco zapłacić, ale jesteś kapitanie zbyt dobrym patrjotą, ażebyś mi nie miał tego wynagrodzić.
— Dobrze, dobrze, powiedział Dixmer, idź obywatelko, a my, tymczasem zejdziemy do piwnicy i sami sobie wino wybierzemy.
— Bądź jak we własnym domu, kapitanie.
— I wdowa Plumeau pobiegła czemprędzej do budy odźwiernego, kapitan zaś i strzelec wzięli świecę, podnieśli klapę i zaczęli spuszczać się do piwnicy.
— Dobrze, rzekł Morand, rozpoznawszy miejscowość. Piwnica ciągnie się w kierunku ulicy Porte-Foin. Ma dziewięć do dziesięciu stóp głębokości i nigdzie nie murowana.
— A ziemia jakiego tu gatunku? spytał Dixmer.
— Kamień kredziasty. Grunt nienaturalny, ale naniesiony, bo te ogrody po kilka razy do góry nogami przewrócono; skały niema nigdzie.