Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/114

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XVI.
ROZRZUTNE DZIECIĘ

Maurycy pędził jak wiatr. Tłumy ludu, napełniające ulice, nie zwracały jego uwagi. Wszystkie grupy głosiły, że oblężono Konwencję, że obrażono majestat ludu, ponieważ wzbroniono wejścia tam reprezentantom — i widocznie coś podobnego musiało mieć miejsce, — skoro rozległ się odgłos dzwonu i wystrzał działowy, oznaki trwogi.
Ale co Maurycego mógł w tej chwili obchodzić dzwon lub działo? Co mu szkodziło, że deputowani mogą wejść lub nie do Konwencji, kiedy zakaz ten nie stosował się do niego? Biegł więc swobodnie.
Wyobrażał sobie przez drogę, że Genowefa czeka go w małym okienku, wychodzącem na ogród, że skoro go zdala spostrzeże powita czarownym swym uśmiechem.
Dixmer uprzedzony o tym szczęśliwym powrocie, poda mu swą uczciwą a tłustą dłoń, tak szczerą i prawą w uściskach.
Kochał teraz i Dixmera — i Moranda nawet, kochał czarne jego włosy i zielone okulary, z pod których, jak mu się dotąd zdawało błyszczało chytre oko; kochał wszystko stworzenie, bo był szczęśliwy; byłby chętnie wszystkich zarzucił kwiatami, byleby wszyscy podobnie jemu byli szczęśliwi.
Genowefa, zamiast słodkim uśmiechem, postanowiła powitać go grzecznie, lecz zimno, sądziła bowiem, że tym słabym wstępem wstrzyma potok grożący zalaniem jej serca.
Skryła się do swego pokoju na pierwszem piętrze i miała zejść dopiero, gdy ją zawołają. Niestety! i ona się zwodziła.