— Tak, a przynajmniej tę, co dźwiga wielki i bolesny ciężar korony... odpowiedział Maurycy.
— A!... prawda, królowę... rzekł Morand; masz słuszność Maurycy, przykry to musi być widok...
— Czy ona w istocie tak jest piękna i dumna jak powiadają?... spytała Genowefa.
Alboż jej pani nigdy nie widziała?... zawołał zdziwiony Maurycy.
— Ja?... nigdy... odpowiedziała młoda kobieta.
— To dziwne... rzekł Maurycy.
— Dlaczego dziwne?... przerwała Genowefa, mieszkaliśmy na prowincji aż do roku 1791, od tego czasu mieszkam ciągle przy starej ulicy św. Jakóba, wiele podobnej do prowincji, tylko że tu mniej słońca, mniej powietrza i kwiatów, wszak znasz moje życie obywatelu Maurycy?... Zawsze było takie samo, skądże więc miałam widzieć królowę?... Nigdy nie nastręczała się mi sposobność ku temu.
— I nie sądzę, abyś pani chciała korzystać z tej, która może ci się na nieszczęście nastręczyć?... powiedział Maurycy.
— Co przez to rozumiesz, obywatelu?... spytała Genowefa.
— Obywatel Maurycy... przerwał Morand, czyni tu aluzję do rzeczy, która nie jest już tajemnicą.
— Do jakiej rzeczy?... spytała znowu Genowefa.
— Ależ do domyślnego skazania Marji Antoniny i do jej śmierci na rusztowaniu. Słowem obywatel powiada, że nie korzystałabyś pani zapewne z możności oglądania jej w dniu, w którym wyjdzie z Temple i uda się na plac rewolucji.
— O nie!... zawołała Genowefa, słysząc z jak zimną krwią Morand wyrzekł te słowa. Przyznaję jednak... że bardzo byłabym ciekawa widzieć tę nieszczęśliwą kobietę.
— Czy w istocie życzysz sobie pani tego?... spytał Maurycy, pragnący z zapałem uczynić zadość wszelkim życzeniom Genowefy.
— Mógłbyś mi pan pokazać królowę?... zawołała Genowefa.
— Mogę łatwo to uczynić.
— Jakim sposobem?... spytał Morand, zamieniając z Genowefą szybkie spojrzenie.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/134
Ta strona została przepisana.