— Spieszmy się... rzekł Maurycy, uprowadzając Genowefę.
— O! bądź spokojny... odpowiedziała; zajął się przynajmniej na dobrą godzinę.
I podała mu rękę, którą czule uścisnął.
— Patrz... rzekła, prowadząc Maurycego przez ogród i pokazując mu goździki, wystawione na powietrze w skrzyni jesionowej. Patrz, jak mi kwiaty pomarły.
— Cóż je zabiło?... powiedział Maurycy; biedne goździki!
— Zabija je nie moja niedbałość, ale twoje zapomnienie, przyjacielu!
— A jednak bardzo małej rzeczy potrzebowały, Genowefo; trochę wody i nic więcej; sądzę, że dosyć ci na to pozostawiłem czasu.
— O!... rzekła Genowefa, gdyby kwiaty łzami skrapiać było można, to te biedne goździki, jak powiadasz, nie byłyby z pewnością zamarły.
Maurycy otoczył ją swymi ramionami, żywo zbliżył ku sobie i nim miała czas do obrotny, dotknął ustami jej wpół uśmiechającego się, wpół omdlewającego oka, co patrzyło na spustoszałą skrzynię.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/137
Ta strona została przepisana.