Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/151

Ta strona została przepisana.

— Zanotuje się to w protokóle... — rzekł Simon z nadęciem.
— Dajże pokój, są to przyjaciele urzędnika Maurycego, jednego z najgorliwszych patrjotów.
— Są to spiskowi, mówię ci, zresztą gmina sama tę rzecz rozstrzygnie.
— Cóż to, chciałbyś mnie denuncjować szpiegu niegodziwy?...
— Tylko się ty sama nie denuncjuj, babo przeklęta.
— Ja?... a cóż chcesz, abym denuncjowała?...
— To co się tu stało.
— Ale kiedy nic się nie stało.
— Gdzie byli ci arystokraci?...
— Tam, na schodach.
— I mówili z nią?...
— Parę słów.
— Parę słów, a widzisz; czuć tu zresztą arystokracją.
— Czuć goździk...
— Goździk?... jaki goździk?...
— Bo obywatelka miała bukiet pachnący.
— Jaka obywatelka?...
— Ta co przypatrywała się przechodzącej królowej.
— A widzisz, mówisz „królowej“, matko Tison, zgubi cię przestawanie z arystokratami, zgubi cię. Ale poczemże ja to stąpam?... — powiedział schylając się Simon.
— A!... — rzekła stara Tison, — nastąpiłeś właśnie na kwiatek, na goździk; wypadł zapewne z rąk obywatelki Dixmer, podczas gdy Marja Antonina wyjmowała jeden z jej bukietu.
— Wdowa Kapet wzięła kwiat z bukietu obywatelki Dixmer?... — zapytał Simon.
— Ja go sam dałem, czy słyszysz?... — zawołał groźnym głosem Maurycy, który zniecierpliwiony od kilku już chwil słuchał tej rozmowy.
— Dobrze, dobrze... widzę, co widzę i wiem, co mówię... — mruknął Simon, trzymając ciągle w ręku goździk nogą zdeptany.
— A ja... — przerwał Maurycy, — wiem coś także i powiem ci; że nie masz tu w wieży nic do czynienia, i że twoje katowskie stanowisko jest tam przy małym Kapecie, którego jednak dziś nie wybijesz, bo ja tu jestem i bronić go będę.