Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/18

Ta strona została przepisana.

Lorin, jeżeli który z tych łotrów piśnie choć słowo, na bagnet go!
— Za broń! Lorin zakomenderował.
— O! Boże! Boże; zawołała nieznajoma, osłaniając głowę kapturem i opierając się o kamienny słupek. O Boże! miej mię w Twojej opiece!
Ochotnicy starali się uszykować obronę. Jeden z nich strzelił nawet z pistoletu, a kula przeszyła kapelusz Maurycego.
— Do ataku broń!... rzekł Lorin. Tram, tam, tam, tram...
I wśród ciemności nocnej wszczęła się walka i zamieszanie, słyszeć się dało parę wystrzałów z ręcznej broni, potem krzyki, przekleństwa; nikt jednak na miejsce bójki nie przybył, bo jak wspomnieliśmy, krążyły głuche wieści o rzezi, mniemano więc może, że to jej początek. Kilka okien wprawdzie otworzyło się, lecz je natychmiast zamknięto. Ochotnicy mniej liczni i nie tak dobrze uzbrojeni, w jednej chwili stali się niezdatnymi do boju.
— A co... odezwał się Lorin, spodziewam się, że teraz będziecie łagodni, jak baranki. Co do ciebie, obywatelu Maurycy, zobowiązuję cię odprowadzić tę kobietę na ratusz. Jesteś za nią odpowiedzialny, pojmujesz?
— Pojmuję... odrzekł Maurycy i dodał po cichu: A hasło?
— Tam do djabła... szepnął Lorin drapiąc się w ucho, hasło!...
— Może boisz się, abym go nie użył na złe?
— O! na honor... przerwał Lorin, użyj go jak chcesz: wszak to twoja rzecz.
— Powiesz więc?... rzekł znowu Maurycy.
— Zaraz, ale pozwól niech się pozbędziemy wprzód tych włóczęgów. A potem, zanim się rozstaniemy, mam ci udzielić jeszcze jedną dobrą radę.
— Dobrze, zaczekam.
Lorin wrócił ku swym gwardzistom, którzy ciągle trzymali ochotników w oblężeniu.
— No, cóż, czy dosyć już macie teraz?... spytał.
— Dosyć, dosyć, ty psie żyrondystowski!... odparł przywódca.
— Mylisz się mój przyjacielu... spokojnie rzeki mu Lorin, jesteśmy lepsi od ciebie sankiuloci, bo należymy