Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/211

Ta strona została przepisana.

— To był on! i obywatelka Dixmer...
— Kto, on? — Maison-Rouge... O! ja nędzny, czemużem oboje trupem nie położył.
— No, no, obywatelu Lindey, rzekł Santerre, uspokój się, my ich schwytamy.
— Ale jakimże sposobem, u szatana, przepuściliście ich? spytał Lorin.
— Do licha! odrzekł Santerre, przepuściłem ich, bo mi powiedzieli hasło.
— Znali nasze hasło! zawołał Lorin, chyba więc mamy zdrajcę między nami?
— Nie, nie, obywatelu Lorin, rzekł Santerre, wszyscy was znają i są przekonani, że żaden z was nie jest zdrajcą.
Lorin spojrzał w koło siebie, jakby szukając zdrajcy. Napotkał zachmurzone czoło i błędne oko Maurycego.
— O! szepnął, cóż to ma znaczyć?...
— Człowiek ten nie może być daleko, powiedział Santerre, przejrzymy okolicę, może wpadł w ręce jakiego patrolu zręczniejszego od nas, który się nie dał oszukać.
— Tak, tak, szukajmy, poparł Lorin.
I chwyciwszy Maurycego za ramię, wyprowadził go z ogrodu.
— Tak, szukajmy, powtórzyli żołnierze ale pierwej...
— I jeden z nich cisnął pochodnię pod szopę pełną drzazg i suchych roślin.
— Pójdź, rzekł Lorin, pójdź.
Maurycy nie stawił żadnego oporu. Jak dziecię, szedł za Lorinem, obaj w milczeniu biegli aż do mostu, tam dopiero stanęli, Maurycy obejrzał się.
Na widnokręgu przedmieścia jaśniała łuna, ponad domami wzlatywało tysiące iskier.