Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/229

Ta strona została przepisana.

zwą szczurów pałacowych, ulegali tak wielkiemu przerażeniu, podzielały je także i inne rozmaite indywidua, wchodzące do sali skazanych, albo przez jej drzwi szerokie, albo przez który z wąskich korytarzy. Indywidua te szybko oddalały się, spostrzegłszy człowieka z laską, który, jakby na przekorę wszystkim, chodził z jednego końca sali do drugiego, co chwila uderzając kijem w podłogę.
Gdyby pisarze nie byli zajęci, a przechodnie bardziej jasnowidzący, byliby się niezawodnie przekonali, że nasz buńczuczny patrjota, podobnie jak wszyscy oryginałowie, niektórym taflom posadzki oddawał pierwszeństwo, mianowicie przyległym do prawej strony ściany i środkowym, które wydawały dźwięk czystszy i głośniejszy.
Co większa, człowiek ten wywierał gniew swój szczególnie na kilku taflach środkowych. Na chwilę zapomniał się nawet do tego stopnia, że zmierzył okiem coś nakształt odległości. Wszelako to zapomnienie trwało zbyt krótko, bo natychmiast spojrzenie jego, tracąc przelotną radość, przybrało dawny wyraz.
Jednocześnie prawie, drugi patrjota (w owej epoce przekonanie każdego wyryte było na jego czole, a raczej odzieży), wszedł drzwiami od galerji, i jakby nie podzielając bynajmniej powszechnego wrażenia trwogi, jaką ów jegomość przejmował wszystkich, skierował swe kroki tak, iż obaj spotkali się prawie w połowie sali.
Nowoprzybyły, podobnie jak tamten miał czapkę futrzaną, szarą kapotę, ręce brudne i kij; ale nadto, u boku jego wisiał wielki pałasz, obijający mu się o nogi; tem zaś większe rozsiewał przerażenie, że gdy pierwszy był groźny, ten wyglądał na chytrego i nikczemnego.
Chociaż obaj zdawali się być jednakowych przekonań, obecni spojrzeli jednak na nich ciekawie, czekając co wyniknie z ich spotkania.
Za pierwszym razem oczekiwanie spełzło na niczem. Dwaj dziwni patrjoci poprzestali tylko na obrzuceniu się spojrzeniem. Pierwszy z nich lekko pobladł; lecz mimowolne drganie ust przekonywało, iż bladość ta nie pochodziła z uczucia obawy, ale z odrazy.
Gdy jednak powtórnie się spotkali, pierwszy patrjota, jakby gwałtowny uczynił wysiłek woli; twarz jego, dotąd tak ponura, wypogodziła się; uśmiech jakby przymi-