Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/230

Ta strona została przepisana.

lenia przebiegł po jego ustach. Zwrócił się nieco w lewo, widocznie dla zatrzymania drugiego patrjoty.
Zeszli się prawie na środku sali.
— A! obywatelu Simon!... — rzekł pierwszy.
— Tak! ale czegóż chcesz od obywatela Simon?... kto jesteś?
— Przecie, nie udawaj, że mnie nie znasz!...
— A skąd cię mam znać, kiedym cię nigdy nie widział.
— No, no! jakto, nie poznajesz mnie, com miał zaszczyt obnosić głowę księżny Lambaile?
Te wyrazy, z głuchą wściekłością wymówione, wybiegły gwałtownie z ust patrjoty w opończy.
Simon zadrżał.
— Toś ty?... — rzekł, — ty?
— O! czyż cię to dziwi... Mój obywatelu, sądziłem, że lepiej znasz przyjaciół i wiernych... Bardzo mi przykro że tak nie jest...
— Tak... dobrześ się zasłużył, ale ja cię nie znałem... — rzekł Simon.
— Lepiej daleko być stróżem małego Kapeta, bo można wszędzie się pokazywać i Wszędzie zwracać uwagę, to też ja ciebie znam i szanuję.
— Bardzo dziękuję.
— Niema za co... Cóż?... przechadzasz się tu, obywatelu?
— Tak... czekam tu na kogoś, a ty?
— I ja także.
— Jakże się nazywasz? powiem o tobie w klubie.
— Nazywam się Teodor.
— Na kogóż więc tu czekasz, Obywatelu Teodorze?
— Na przyjaciela, któremu mam oznajmić pewną ciekawą wiadomość.
— Doprawdy, cóż to takiego?
— O pewnych arystokratach.
— Jakże się nazywają?
— Nie, nie, to tylko przyjacielowi mojemu wyznać mogę...
— To źle, bo oto ku nam zbliża się przyjaciel mój, a zna się on dobrze na rzeczy i potrafiłby zaraz wszystko załatwić! no... i cóż ty na to?...
— Fouquier — Tinville!... — zawołał patrjota pierwszy.
— Tak, on sam, kochany mój przyjaciel.