Przez chwilę Santerre, budowniczy i Ryszard stali nieruchomi nad wejściem do podziemia, odźwierny zaś pogrążył latarnię w otwór, ale tylko szczyt jego oświetlił.
Triumfujący budowniczy całą wysokością genjuszu swojego panował nad towarzyszami.
— Na honor!... — odpowiedział Santerre, — tak... to podziemie, niewątpliwie podziemie. Trzeba tylko dowiedzieć się jeszcze, dokąd ono prowadzi.
— Tak... — powtórzył Ryszard, — trzeba się o tem dowiedzieć.
— To zejdź, obywatelu Ryszardzie, a przekonasz się, czy prawdę mówię?
— Zamiast wchodzić tędy... — odrzekł tenże — lepiej nam będzie, pójść razem na górę i tam podniesiem taflę w kominie.
— Bardzo dobrze... — rzekł Santerre. — Chodźmy!...
— Ej!... strzeż się... — odparł budowniczy, — tafla pozostawiona, może kogo naprowadzić na niepotrzebne myśli.
— Któż u djabła mógłby tu przyjść o tej godzinie?... — rzekł Santerre.
— Wreszcie... — podjął Ryszard, — w sali niema nikogo, zostawmy tu więc Grakchusa i będziemy spokojni. Zostań tu obywatelu Grakchusie, przyjdziemy do ciebie bramą pod ziemią.
— Dobrze... — rzekł Grakchus.
— Masz jaką broń, przy sobie?... — spytał Santerre.
— Mam szablę i drąg, obywatelu generale.
Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/239
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXXVII.
OBYWATEL GRAKCHUS