— No to nieźle! pilnuj-że się dobrze. Za dziesięć minut wrócimy.
Odźwierny widział, jak się oddalali, śledził ich wzrokiem, dopóki mógł dostrzec, słuchał, dopóki mógł dosłyszeć; wreszcie gdy cisza znowu wszędzie zaległa, gdy mniemał, że wszystko znowu osamotniało, postawił latarnię na ziemi, a zwiesiwszy nogi w podziemie, usiadł i zaczął marzyć.
Nagle, gdy pogrążył się w najgłębsze marzenia, uczuł, że czyjaś ręka opiera się na jego ramieniu. Odwrócił się, ujrzał twarz obcą i chciał krzyknąć; ale natychmiast zimny pistolet dotknął jego czoła. Głos mu zastygł w gardle, ręce opadły bezwładne, a oczy przybrały wyraz błagalny na jaki tylko zdobyć się mogły.
— Ani słowa!... — rzekł nowoprzybyły, — albo umrzesz!...
— Czego pan chcesz ode mnie?... — wyjąkał odźwierny.
— Chcę... — odpowiedział obywatel Teodor, — abyś mię tam wpuścił.
Odźwierny z jaknajwyższem zdziwieniem spojrzał na człowieka, występującego z tak szczególnem żądaniem. Ale we wzroku przybysza musiał zapewne dojrzeć wyższe oznaki rozsądku, bo odwrócił wkrótce swe spojrzenie.
— Wszak nie odrzuciłbyś majątku?
— Nie wiem, nikt mi dotąd nic podobnego nie proponował.
— No, to ja ci zaproponuję.
— Co pan rozumiesz przez majątek?
— Naprzykład... pięćdziesiąt tysięcy liwrów w złocie; pieniądz teraz bardzo rzadki, przyznasz więc, że pięćdziesiąt tysięcy liwrów w złocie warte tyle, co miljon. Otóż, ja ci je ofiaruję.
— Czy za to tylko, że pan tam wejdziesz?
— Tak, ale pod warunkiem, że mi będziesz towarzyszyć i dopomożesz w moich zamiarach.
— Ale w jakich zamiarach?... Za pięć minut żołnierze napełnią podziemie i zaaresztują pana.
Obywatel Teodor uczuł całą doniosłość tych słów.
— A czy nie mógłbyś przeszkodzić żołnierzom, aby tam nie weszli?...
— Nie mogę, nie znam, żadnego sposobu i napróżno myślę
Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/240
Ta strona została przepisana.