Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/246

Ta strona została przepisana.

dziecka, naturalnie, jeżeli je uczyni dobrowolnie, bez żadnych gróźb!...
Simon niecierpliwie czekał końca tej rozmowy; urzędnik nie pojmował, jaką władzę wywiera na rozsądnym człowieku spojrzenie, w którem się objawia albo cała sympatja, albo najzjadliwsza nienawiść. Czasem jest to odpychająca potęga, czasem znowu przyciągająca siła, która porywa myśl, a nawet samą istotę człowieka jednego i unosi ją ku drugiemu, równej lub wyższej siły.
Fouquier uczuł całą doniosłość spojrzenia Lorina i chciał mu dać poznać, że go rozumie.
— Przystępujemy do badania... — rzekł oskarżyciel publiczny, — protokulisto, bierz pióro do ręki.
Protokulista napisał wstęp do zeznań i również, jak Simon, Santerre i wszyscy inni, czekał na koniec rozmowy Fouquier-Tinvilla z Lorinem. Dziecię tylko zdawało się być obojętnym widzem sceny, której było głównym aktorem i spoglądało znowu spojrzeniem bezwładnem, które na chwilę rozjaśnił blask wzniosłego rozsądku.
— Kapecie... — odezwał się oskarżyciel, — czy wiesz, co się stało z twoją matką?
Marmurowa bladość znikła z twarzy małego Ludwika, ustępując miejsca pałającej czerwoności; nie odpowiedział jednak ani słowa.
— Czy słyszałeś mnie, Kapecie?... — podjął znowu oskarżyciel.
To samo milczenie.
— O! on słyszy bardzo dobrze... — odezwał się Simon — ale on, to jak małpa, która nie chce odpowiedać z obawy, aby jej nie wzięto za człowieka i nie kazano pracować.
— Odpowiadaj, Kapecie... — rzekł Santerre. — Komisarze konwencji przyszli cię badać i winieneś im posłuszeństwo.
Dziecko zbladło, ale nie odpowiedziało.
— Czy twoja matka kochała cię, Kapecie?... — spytał Fouquier.
Dziecię milczało.
— Mówię, że nie... — ciągnął dalej oskarżyciel.
Blady uśmiech przebiegł po ustach dziecięcia.
— Ależ powiadam wam... — ryknął Simon, — że sam mi mówił, iż go matka zanadto kochała.
— Widzisz, Simonie, jak to niedobrze, że mały Kapet