Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/252

Ta strona została przepisana.

Genowefo, dziś on znaczy tyle, co życie, tyle co szczęście!
— O! Boże mój, Boże! bądź błogosławiony!... — zawołała młoda kobieta.
— Jak ci wiadomo, mam wieś, którą zarządza stary sługa mojej rodziny, prawdziwy syn Francji i prawy człowiek, któremu zaufać możemy. Dochody z tej wsi będzie mi przesyłał dokąd tylko zechcę. Po drodze do Boulogne wstąpimy do niego.
— A kiedyż wyjedziemy, mój Maurycy?
— Za godzinę.
— Nikt więc nie ma wiedzieć, że wyjeżdżamy?...
— Nikt też wiedzieć nie będzie. Biegnę do Lorina; on ma kabrjolet, a ja konia; pojedziemy natychmiast, skoro powrócę. Ty, Genowefo, zostań tu i przygotuj na drogę, co potrzeba. Niewiele rzeczy brać z sobą należy, bo to czego nam zbraknie, kupimy w Anglji. Wyślę Scewolę, aby oddalić go z domu. Lorin wytłumaczy mu dziś wieczorem powód naszego wyjazdu, a my tymczasem będziemy już daleko.
— Ale jeżeli nas w drodze zatrzymają?
— Alboż nie mamy paszportu?... Pojedziemy do Huberta, tak się nazywa mój intendent. Jest on członkiem rady miejskiej w Abeville; pod jego strażą i w jego towarzystwie wyruszymy stamtąd do Boulogne; tam kupimy sobie, albo najmiemy łódkę.
— O! dobrze, mój drogi przyjacielu. Ale jakżeś się dziś wyperfumował!... — rzekła młoda kobieta, tuląc twarz do piersi Maurycego.
— Prawda, przechodząc koło pałacu „Równości“ kupiłem ci bukiet fiołków, ale kiedym tu wszedł i zastał cię tak smutną, myślałem tylko o tem, aby cię zapytać o przyczynę smutku.
— O! dajże mi go, daj, ten bukiet! Genowefa rozkoszowała się wonią kwiatów z pewnem fantastycznem upodobaniem, jakiemu ulegają nerwowe istoty. Po chwili oczy jej zaszły łzami.
— Co ci jest?... — spytał Maurycy.
— Biedna Heloiza!... — szepnęła Genowefa.
— A! prawda... — wzdychając odpowiedział Maury-