Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/279

Ta strona została przepisana.

Mardocheusz zadrżał; każdy, najmniejszy nawet wypadek, zniweczyć mógł cały jego projekt.
— Co to jest?....spytał niby mimowolnie.
— Nic, nic, odpowiedział Gilbert; to sekretarz ministra wojny odchodzi i zawiadamia mnie o tem.
Ale sekretarz ciągle pukał.
— Dobrze! dobrze!... wołał Gilbert nie odchodząc od okna. Dobranoc!... bywaj zdrów obywatelu.
— Zdaje mi się, że mówi coś do ciebie... rzekł Dufresne obracając się w stronę drzwi. Odpowiedzże mu.
Wówczas posłyszano głos sekretarza.
— Pójdź-no tu, obywatelu żandarmie... wołał; mam ci coś powiedzieć.
Odźwierny wytężył słuch, bo zdało mu się, że poznaje ten głos, mimo, że wzruszenie pozbawiło go naturalnego dźwięku.
— Czegóż chcesz, obywatelu Durand?... spytał Gilbert.
— Potrzebuję z tobą pomówić.
— Ha, jeśli koniecznie chce... powiedział Gilbert, pójdę i otworzę.
I podszedł ku drzwiom.
Odźwierny, korzystając z chwili, w której obaj żandarmi zwrócili uwagę na nieprzewidzianą okoliczność, podbiegł do okna królowej.
— Czy już?... zapytał.
— Przepiłowałam większą już część... odpowiedziała królowa.
— O! Boże mój! śpiesz się pani, śpiesz!
W tejże chwili, gdy znowu zajął swe stanowisko, straszny krzyk rozległ się po więzieniu, potem przekleństwa, a nareszcie szczęk pałasza wydobytego z metalowej pochwy.
— A! zbrodniarzu! a!.zbójco!... wołał Gilbert.
Słychać było walkę na korytarzu.
Jednocześnie otwierające się drzwi, dozwoliły odźwiernemu ujrzeć dwa cienie wciskające się do więzienia i jakąś kobietę, która odepchnąwszy Dufresna, wpadła do pokoju królowej.
Dufresne, obojętny na to, pośpieszył koledze na pomoc.
Odźwierny poskoczył ku drugiemu oknu; ujrzał jakąś