Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/281

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XLV.
POSZUKIWANIA

Nie możemy dłużej zapominać o osobie, zajmującej jedno z głównych stanowisk w naszej powieści, o osobie, która, gdy się odbywały wypadki opisane w poprzedzającym rozdziale, cierpiała najwięcej i dla tych właśnie cierpień zasłużyła sobie na sympatję czytelnika.
Gdy Maurycy wrócił z kabrjoletem, który sprowadzić przyrzekł, słońce jak najpiękniej przyświecało na ulicy de Monnaie, kumoszki wesoło gwarzyły przy drzwiach domów, niepomnąc że nad ich miastem od dziesięciu już miesięcy krwawa wisi chmura.
Sabaudczykowi, spotkanemu na placu św. Eustachego, kazał potrzymać konia, sam zaś z sercem przepełnionem radością wbiegł na schody, wiodące do jego mieszkania.
Maurycy nie widział kumoszek, nie słyszał ich gawęd; widział tylko Genowefę, gotującą się do podróży, która zapewnić im miała szczęście trwałe; słyszał już tylko Genowefę, z roztargnieniem nucącą ulubioną piosnkę, iż byłby przysiągł, że słyszy różne tony jej głosu.
Ale w przedpokoju Maurycy zatrzymał się. Drzwi były otwarte, a ta okoliczność mocno go zdziwiła, gdyż zwykle je zamykał. Spojrzał wokoło, sądząc, że zobaczy Genowefę na korytarzu, ale tam jej nie było. Przeszedł przedpokój, pokój jadalny, salon, sypialnię. Nikogo. Wołał, nikt mu nie odpowiedział.
Oficjalista, jak wiadomo, wyszedł; Maurycy pomyślał zrazu, że Genowefa podczas jego nieobecności potrzebowała sznura do związania tłumoków, lub chciała co kupić na drogę i dlatego wyszła na ulicę. Wydało mu się tu zbyt nierozważnem, ale jakkolwiek już mocno niespokojny, niczego ponad to nie podejrzewał.