Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/282

Ta strona została przepisana.

Czekał, przechadzając się wzdłuż i wszerz, kiedy niekiedy wyglądając oknem, przez które wciskało się ciężkie deszczowe powietrze. Wkrótce zdało mu się, że ktoś idzie po schodach; słuchał; ale nie był to chód Genowefy; mimo to jednak wybiegł na schody, wychylił się przez poręcz i poznał swego oficjalistę, który z właściwą służącym obojętnością wchodził na górę.
— Scewola! zawołał.
Oficjalista podniósł głowę.
— A! to ty, obywatelu!
— Tak, to ja; ale gdzież jest obywatelka?
— Obywatelka? powtórzył zdziwiony Scewola, ciągle idąc wyżej.
— A tak. Czyś jej nie widział na dole?
— Nie.
— No to wróć do odźwiernego i spytaj o nią sąsiadów.
— Natychmiast.
Scewola wrócił na dół.
Maurycy czekał kilka minut na schodach, ale, nie widząc, aby Scewola wracał, wszedł do pokoju i znowu zaczął wyglądać przez okno.
Spostrzegł, że Scewola wchodził do kilku sklepów i nigdzie nic się nie dowiedział.
Zniecierpliwiony zawołał na niego.
Oficjalista podniósł głowę i spostrzegł w oknie niecierpliwego pana.
Maurycy dał mu znak, aby przyszedł na górę.
— I cóż? spytał Maurycy.
— Odźwierny ją tylko widział.
— A więc wyszła!
— Tak.
— Sama? Nie to niepodobna, Genowefa nigdy nie wyszłaby sama!...
— Nie sama, obywatelu, ale z jakimś mężczyzną.
— Jakto?... z mężczyzną?...
— Tak przynajmniej utrzymuje obywatel odźwierny.
— Idź, poproś go tu, muszę wiedzieć koniecznie, co to za mężczyzna.
Scewola skierował się ku drzwiom, ale zatrzymał się i rzekł:
— Może to był ten sam człowiek, który biegł za mną.
— A to poco?