Na placu Rewolucji, stali dwaj ludzie, oparci o latarnię.
Ci dwaj ludzie, trzymający się pod ręce, z zmarszczoną brwią i rozmawiający pocichu byli to: Lorin i Maurycy.
— Patrz... — rzekł Maurycy, — jak ten ohydny potwór rozpościera swe czerwone ramiona; rzekłbyś, że nas przywołuje, że swoim otworem jakby przerażającemi usty do nas się uśmiecha!
— O! na honor... — odrzekł Lorin, — przyznam ci się, że nie byłem w tej szkole poezji, która wszystko widzi w kolorze czerwonym. Dla mnie wszystko wygląda różowo, a u stóp nawet tej ohydnej machiny, jeszczebym śpiewał, jeszczebym miał nadzieję. Dum spiro spero.
— Ty masz nadzieję, kiedy zabijają kobiety.
— Cóż stąd!... — rzekł Lorin, — ja dlatego właśnie mam nadzieję, bo kiedy gniew ludu pożre dwie głowy ukoronowane, może się na niejaki czas nasyci, jak boa, który trzy miesiące trawi to, co pożarł. Wówczas nie pochłonie już nikogo, a jak twierdzą prorocy z przedmieścia, najmniejsza nawet bagatela zatrważać go będzie.
— Lorinie, Lorinie... — odparł Maurycy, — ja zdrowiej, aniżeli ty sądzę o rzeczach i powiem ci pocichu, to com i na głos powtórzyć gotów. Ja nienawidzę, Lorinie, nowej królowej, którą przeznaczenie zdaje się naznaczać na następczynię Marji Antoniny. Smutna to królowa, bo jej purpurę stanowi codziennie płynąca krew, a pierwszym jej ministrem jest Samson.
— Ba! my mu się nie wymkniemy.
— Nie wierzę... — wstrząsając głową, powiedział Mau-
Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/302
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XLIX.
RUSZTOWANIE