Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/323

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ LIII.
POJEDYNEK

Dixmer obejrzał się i poznał Maurycego.
— A, dzień doibry, obywatelu republikaninie — rzekł Dixmer, poskramiając lekkie wstrząśnienie, aby nie dać poznać po sobie żadnego wzruszenia.
— Dzień dobry, obywatelu podły, — odpowiedział Maurycy, — spodziewałeś się mnie, nieprawdaż?
— Twojemi oczami ogień na mnie miotasz, obywatelu rzekł Dixmer. Poznają nas i śledzić będą.
— Prawda, a ty boisz się, aby cię nie przytrzymano?... boisz się, aby cię nie poprowadzono na rusztowanie, na które innych wysyłasz? I owszem niechaj nas aresztują, bo dziś brakuje sprawiedliwości jednego winowajcy.
— Tak, jak na liście ludzi honoru brakuje jednego imienia, odkąd twoje z niej znikło, nieprawdaż?
— Dobrze, dobrze, spodziewam się, że później o tem wszystkiem pomówimy; ale ty tymczasem pomściłeś się, a pomściłeś nikczemnie, na kobiecie. Skoro mówisz, że gdzieś na mnie oczekiwałeś, dlaczegóż nie uczyniłeś tego w moim domu, w dniu wykradzenia Genowefy?
— Sądziłem, żeś ty dał mi pierwej przykład kradzieży.
— Bez dowcipów, mój panie, nie wiedziałem jeszcze, żeś dowcipny; bez próżnych słów, wiesz, że w czynie silniejszy jesteś, niż w słowie, dowodzi tego dzień, w którym mnie zabić chciałeś: owego dnia przemawiała w tobie nautra.
— Nieraz też wyrzucałem sobie, żem jej nie usłuchał, spokojnie odpowiedział Dixmer.
— No! — uderzając po szabli... zawołał Maurycy, — teraz możesz to nagrodzić.
— Jutro, jeżeli chcesz, ale nie dzisiaj.