Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/326

Ta strona została przepisana.

niu. W miarę, jak Dixmer zapalał się, Maurycy nabiera! powagi.
— Słuchaj... — rzekł młodzieniec, — zemście twojej brak jednej rzeczy. Abyś mógł powiedzieć jej, wychodząc z trybunału: „Spotkałem twojego kochanka i zabiłem“.
— Owszem, wolę raczej powiedzieć jej, że żyjesz, i że przez całą resztę swojego życia wyrzucać sobie będziesz widok jej śmierci.
— Jednakże ty mnie zabijesz... — rzekł Maurycy, — albo raczej... a obejrzawszy się i widząc, że jest panem stanowiska, dodał: albo raczej ja ciebie zabiję.
I blady ze wzruszenia, rozjątrzony gniewem, czując, że przymus z jakim wysłuchał aż do końca planu Dixmera, podwaja w nim siły, schwycił go za gardło i cofając się, przyciągnął do schodów, wiodących nad brzeg rzeki.
Na dotknięcie ręki Maurycego, Dixmer uczuł również, że nienawiść wybucha w nim, jak lawa.
— Dobrze... — rzekł, — nie potrzebujesz mnie ciągnąć gwałtem, pójdę dobrowolnie.
— Pójdź, jesteś uzbrojony.
— Idę za tobą.
— Nie, idź przede mną, ale uprzedzam, że za najmniejszem poruszeniem, za najmniejszem znakiem, szabla moja głowę ci rozpłata.
— O! wiesz dobrze, że się nie boję... — z okropnym uśmiechem odpowiedział Dixmer.
— Wiem, że nie boisz się mojej szabli... — mruknął Maurycy, ale boisz się postradać swą zemstę. A jednak... dodał, skoro patrzymy na siebie oko w oko, możesz się z nią pożegnać.
W rzeczy samej przybyli nad brzeg rzeki, gdzie, jeżeli mógł ich kto śledzić wzrokiem, nigdy nie zdołałby przybyć dość wcześnie, aby przeszkodzić pojedynkowi.
Maurycy stanął między wodą a Dixmerem.
— Zdaje mi się, mój Maurycy... — odezwał się Dixmer, — że to ja ciebie zabiję, bo ty zanadto drżysz.
— Ja zaś, Dixmerze, sądzę przeciwnie... — odrzekł Maurycy, dobywając pałasza, — ja sądzę, że raczej ty zginiesz z mojej ręki, i że, zabiwszy cię, wyjmę z twego pugilaresu bilet nadzorcy pałacu! O! napróżno zapinasz