Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/327

Ta strona została przepisana.

się; mój pałasz rozetnie twoję odzież, o! ręczę ci, choćby nawet była z miedzi, jak starożytne kirysy.
— Weźmiesz ten bilet?... — ryknął Dixmer.
— Wezmę, — odparł Maurycy, — i on mnie doprowadzi do Genowefy, ja to usiądę obok niej na śmiertelnym wozie, ja dopóki tylko żyć będzie szeptać jej będę: kocham cię, a kiedy spadnie jej głowa, wtedy szepnę: kochałem cię.
Sięgnął lewą ręką, chcąc wyjąć pugilares i cisnąć go w rzekę, ale szabla Maurycego szybka jak piorun, ostra jak topór, spadła na tę rękę i prawie zupełnie oddzieliła pięść od ramienia. Raniony krzyknął i zwieszając skaleczoną rękę, przybrał obronną postawę.
Wtedy pod ciemnem i nieprzystępnem sklepieniem wszczęła się zajadła walka; przeciwnicy zamknięci w tak ciasnej przestrzeni, iż zaledwie obracać się mogli, ślizgali się po wilgotnej posadzce, z trudnością opierając się o również wilgotne ściany, tembardziej, że w miarę wzrastającej niecierpliwości wzrastała wzajemna ich natarczywość.
Dixmer czuł, że krew mu uchodzi, że wraz z nią wyczerpują się jego siły, natarł więc na Maurycego tak gwałtownie, iż ten musiał się cofnąć raptownie. Noga mu się pośliznęła, a pałasz przeciwnika dotknął mu piersi, ale Maurycy, chociaż już klęczał, szybkiem jak myśl poruszeniem lewej ręki odtrącił go i ostrze swej szabli nadstawił Dixmerowi, który uniesiony gniewem, nie pomnąc na pochyłość gruntu, wpadł na to ostrze i sam się przebił.
Ozwało się okropne przekleństwo i wnet oba ciała tocząc się wypadły z pod sklepienia. Jedno powstało, był to Maurycy, oblany krwią, ale krwią nieprzyjaciela.
Wyjął z niego swą szablę, a w miarę jak ją wydobywał, czuł, że wydobywa z niego resztę życia, które jeszcze wstrząsało członkami Dixmera.
Nareszcie, gdy się przekonał, że Dixmer już nie żyje, pochylił się nad jego ciałem, odpiął surdut, wydobył pugilares i czemprędzej odszedł.
Przybywszy pod pałac, otworzył pugilares; znalazł w nim bilet, podpisany przez nadzorcę.
— Dzięki ci sprawiedliwy Boże! szepnął.
I spiesznie dążył na schody, prowadzące do sali umarłych. Wybiła godzina trzecia.