Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/331

Ta strona została przepisana.

nigdy się nie zgodzę! Dlatego wam powiadam, że nie powinniśmy nigdy opuszczać dobrego towarzystwa, nawet pod gilotyną; czuję, że mi tu dobrze i zostaję.
— Biedny, biedny przyjacielu! — rzekł Maurycy.
Genowefa nic nie mówiła, lecz patrzyła na nich zalana łzami.
— Ty więc żałujesz życia? — rzekł Lorin.
— Tak, dla niej.
— Ja zaś wcale go nie żałuję, nie dbam nawet o Boginię Rozumu, która, zapomniałem ci powiedzieć, nie słuszną wkońcu miała do mnie urazę, ale się zapewne łatwo pocieszy, jak tamta, Artemiza, i spokojnie, a więc i wesoło pojadę na śmiertelnym wozie; żarcikami bawić będą wszystkich gapiów, biegnących za mną; powiem ładny czterowiersz Samsonowi i dobranoc państwu... ale. ale... czekaj no...
Lorin przerwał sobie.
— A! prawda, — rzekł, — prawda, wyjdę; wiedziałem że nie kocham nikogo; ale zapomniałem, że nienawidzę kogoś; która godzina, Maurycy, która godzina.
— W pół do czwartej.
— Jeszcze czas, doprawdy!... czas.
— Zapewne, — zawołał Maurycy, — dziś jeszcze jest dziewięciu oskarżonych, sądy potrwają do piątej; mamy więc prawie dwie godziny przed sobą.
— Tego mi tylko potrzeba... dawaj mi swój bilet i pożycz mi dwadzieścia su.
— O! mój Boże! co chcesz uczynić? — szepnęła Genowefa.
Maurycy ściskał jej dłoń, najważniejszą rzeczą dla niego było, aby Lorin wyszedł.
— Mam pewną myśl, — rzekł Lorni.
Maurycy wydobył sakiewkę z kieszeni i podał ją przyjacielowi.
— A teraz na miłość Boską, podaj mi bilet... chciałem powiedzieć na miłość najwyższej istoty.
Maurycy oddał mu bilet.
Lorin pocałował Genowefę w rękę i korzystając z chwili, w której wprowadzano do kancelarji mnóstwo skazanych przeskoczył drewniane ławki i stanął u wielkich drzwi.
— O!... — rzekł żandarm, to ty chcesz uciekać? Lorin wyprostował się i pokazał bilet.