Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/333

Ta strona została przepisana.

— O! przyjacielu! przyjacielu!... — rzekła Genowefa, — już ta nieszczęsna chwila!... czuję, że mdleję.
— Źle pani robisz... — zawołał czuły głos Lorina, — źle pani robisz, bo śmierć to wolność prawdziwa!
— Lorin!... — z rozpaczą zawołał Maurycy — o! pocóżeś wrócił nieszczęśliwy!...
— Sądzę, że się tak umówiliśmy? Słuchaj, bo to, co ci mam powiedzieć, i panią także obchodzi.
— O Boże! Boże!
— Pozwólże mi mówić, bo nie będę miał czasu opowiedzieć wam, co zaszło. Chciałem wyjść i kupić sobie nóż na ulicy de la Barillerie.
— Cóż chciałeś począć z tym nożem?
— Chciałem zabić poczciwego Dixmera!
Genowefa zadrżała.
— O!... — rzekł Maurycy, — rozumiem cię.
— Kupiłem go. Tak sobie rozumowałem, a zgadzasz się zapewne, że twój przyjaciel ma dosyć logiki. Zaczynam wierzyć, że powinienem był zostać matematykiem nie zaś poetą. Otóż tak sobie mówiłem: Pan Dixmer skompromitował swoją żonę. Pan Dixmer nie odmówił sobie przyjemności widzenia jej na wozie śmiertelnym, zwłaszcza w naszem towarzystwie. Znajdę go więc zapewne w pierwszym szeregu widzów; przysunę się do niego i powiem mu: „Dzień dobry, panie Dixmer!“ a potem wpakuję mu nóż w wnętrzności.
— Lorinie!... — zawołał Genowefa.
— Uspokój się, kochana przyjaciółko, Opatrzność wszystko dobrze urządziła. Wystawcie sobie, że widzowie zamiast stać naprzeciw pałacu, jak to zwykle czynią, zwrócili się na prawo, otoczyli wybrzeże. Oho!... — rzekłem sobie; — zapewne jakiś pies tonie; może i Dixmer tam jest, bo takie widowisko zawsze czas zajmuje... Zbliżam się i wzdłuż brzegu widzę mnóstwo ludu, który, wznosząc ręce do góry, zniża się ku ziemi, jakby na coś patrzył i woła: o! szkoda! Podchodzę bliżej... patrzę... i zgadnijcie, co widzę....
— Dixmera... — ponurym głosem rzekł Maurycy.
— Tak, ale jakim sposobem tak łatwo odgadłeś? Tak, Dixmera, kochany przyjacielu, który sam sobie otworzył wnętrzności; nieszczęśliwy zabił się zapewne przez pokutę.