Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/49

Ta strona została przepisana.

w głowę. Tej nieprzewidzianej zaczepki dokonali czterej ludzie, którzy wyszli byli przez małe drzwiczki w murze. Siedmiu więc razem napadło na Maurycego i mimo rozpaczliwego oporu, obaliło go na ziemię, skrępowało mu ręce i zawiązało oczy.
Maurycy nie krzyczał, nie wzywał ratunku. Siła i odwaga zawsze same Sobie wystarczyć pragną i zdają się wstydzić obcej pomocy. Zresztą nadaremnie byłby wołał o tę pomoc. W tak pustym cyrkule, niktby mu z nią nie był pośpieszył.
Sądził zresztą, że jeżeli zawiązano mu oczy to zapewne nie dlatego, aby go zabić niezwłocznie. W wieku Maurycego każda zwłoka stanowi nadzieję.
— Kto jesteś?... spytał głos jakiś.
— Jestem człowiekiem, którego mordują, odrzekł Maurycy.
— Co gorsza, będziesz człowiekiem zamordowanym, jeżeli będziesz mówił głośno, jeżeli tylko krzykniesz!...
— Gdybym miał krzyczeć, nie byłbym czekał do tej pory.
— Czyś gotów odpowiadać na moje pytania?
— Pytaj, a zobaczę, czy mam ci odpowiadać.
— Kto cię tu przysyła?
— Nikt.
— Przyszedłeś zatem z własnego natchnienia?
— Tak.
— Kłamiesz!...
Maurycy okropnie się szarpnął chcąc uwolnić ręce, ale to było niepodobieństwem.
— Nigdy nie kłamię!... odpowiedział.
— W każdym razie, czy przychodzisz z własnego natchnienia, czy cię tu kto przysyła, zawsze jesteś szpiegiem.
— A wy, podłymi nikczemnikami!
— My, podłymi?...
— Tak jest, siedmiu was czy ośmiu zbójów przeciw skrępowanemu człowiekowi i jeszcze go znieważacie: Podli! podli! podli!
Ta gwałtowność Maurycego, zamiast podrażnić jego przeciwników, zdawała się ich raczej uspakajać, dowodziła bowiem, że młodzieniec nie był tem, o co go obwiniono; prawdziwy szpieg byłby drżał i błagał łaski.