Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/54

Ta strona została przepisana.

— Ależ tak, tak, nie pojmuję twojej wspaniałomyślności, mój kochany; gdyby komitet bezpieczeństwa publicznego miał nas w swoim ręku, widzielibyście, czy robiłby z nami tyle ceremonji.
— Ja mam tylko jeden głos, moi panowie, i ten był za przywróceniem wolności więźniowi, wy macie ich sześć, a wszystkie są za śmiercią, śmierć zatem i rzecz skończona.
Pot, spływający po czole Maurycego, zastygł nagle.
— Będzie krzyczał, wył... rzekł głos. Oddaliliżeście przynajmniej panią Dixmer?
— O niczem nie wie. Jest w tamtym pawilonie naprzeciwko.
— Pani Dixmer?... szepnął Maurycy; zaczynam pojmować. Jestem u garbarza, który rozmawiał ze mną na ulicy i odszedł, śmiejąc się, żem mu nie umiał powiedzieć nazwiska mego przyjaceila. Ale cóż u djabła, pan garbarz ma w tem za interes, żeby mnie zabijać?
Powiedziawszy to, obejrzał się wkoło i spostrzegł drąg żelazny z rękojeścią jesionową.
— W każdym razie... rzekł, nim mnie zamordują, niejednego zapewne położę trupem.
I poskoczył ku niewinnemu narzędziu, które w jego ręku straszną bronią stać się miało.
Wrócił potem do drzwi i ulokował się tak aby, gdy je otworzą, zupełnei go zakryły.
Serce wyrywało mu się z piersi, wśród głuchej ciszy słychać było każde jego uderzenie.
Nagle Maurycy zadrżał na całem ciele; jeden głos powiedział:
— Usłuchajcie mnie, wybijcie poprostu szybę i przez kraty wypalcie do niego z karabina.
— O! nie, nie, tylko bez hałasu... przerwał inny głos, wystrzał mógłby nas zdradzić. Ah! jesteś, Dixmer, i cóż twoja żona?
— Właśnie zaglądałem przez żaluzję; niczego się nie domyśla, siedzi i czyta.
— Dixmer, ty musisz rzecz ostatecznie zdecydować; jesteś za karabinem, czy za sztyletem?
— Wystrzegajmy się palnej broni o ile można. Jestem za sztyletem.
— Zgoda... idźmy!