Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/58

Ta strona została przepisana.

prawdy, ja sądziłem, że jaki niegodziwiec podszywa się pod twoje nazwisko.
— Nie mówmy więc o tem... — rzekł Maurycy, sądząc, iże już czas wracać do domu; — wyprowadź mnie pan na ulicę i zapomnijmy o wszystkiem.
— Wyprowadzić cię?... — zawołał Dixmer, — opuścić!... o!... nie, nie!... ja, a raczej mój wspólnik, wyprawia dziś wieczerzę dla zuchów, którzy cię niedawno zarżnąć chcieli... Spodziewam się, że zechcesz podzielić z arami tę małą ucztę i przekonać się, że nie taki djabeł straszny, jak go malują.
— Ależ... — odpowiedział Maurycy uradowany, że jeszcze kilka godzin przepędzi obok Genowefy, nie wiem doprawdy, czy mam przyjąć...
— Jakto!... czy masz przyjąć?... — przerwał Dixmer — musisz przyjąć; ci ludzie, są to równie dobrzy i równie, jak ty, gorliwi patrjoci; wreszcie dopiero gdy się jednym kawałkiem chleba podzielimy, uwierzę, żeś im przebaczył.
— Doprawdy obywatelu, — wyjąkał młodzieniec, — obawiam się, aby cię nie żenował... mój ubiór... zła mina...
Genowefa bojaźliwie spojrzała na młodego.
— Prosimy pana z całego serca... — rzekła.
— Przyjmuję, obywatelko... — odpowiedział Maurycy, kłaniając się uprzejmie.
— Dobrze więc!... pójdę, uspokoję moich towarzyszy, — rzekł garbarz, — a tymczasem ogrzej się, kochany przyjacielu.
Wyszedł — Maurycy i Genowefa sami pozostali.
— Boże!... — zawołała Genowefa, wstając, — pan jesteś raniony w piersi!... koszula pańska krwią jest zbroczona!...
W rzeczy samej na cienkiej i białej koszuli Maurycego, tyle sprzecznej z resztą grubego jego ubioru, szeroko rozeszła się plama krwi zastygłej.
— O!... uspokój się pani... — odrzekł młodzieniec, — jeden z przemytników ukłół mię sztyletem.
Genowefa pobladła i ujęła go za rękę:
— Przebacz pan... — szepnęła — przebacz złe, które ci wyrządzono; ocaliłeś mi pan życie, a ja tylko co nie stałam się przyczyną śmierci twojej.
— Jestem sowicie wynagrodzony skoro znalazłem pa-