Strona:PL Dumas - Kobieta o aksamitnym naszyjniku.pdf/111

Ta strona została uwierzytelniona.

Hoffman promieniejący zagarnął trzydzieści sześć luidorów.
Natychmiast odłożył z nich trzy i wsunął w kieszonkę od zegarka, ażeby być pewny wykupienia medaljonu narzeczonej, imieniu której widać zawdzięczał tę pierwszą wygranę. Pozostawił trzydzieści trzy luidory na tym samym, i ten sam numer wyszedł; wygrywał zatem 36 razy po 33 luidory, czyli przeszło dwadzieścia pięć tysięcy franków.
Wtedy Hoffman, czerpiąc pełnemi rękami w Paktolu i biorąc zeń garścią, grał na traf, pośród nieskończonego oszołomienia. Za każdą stawką zwiększała się kupa wygranej, nakształt góry nagle występującej z wody.
Miał już złota pełne kieszenie, miał je w surducie, w kamizelce, w kapeluszu, w rękach, na stole, wszędzie. Złoto płynęło przed nim z ręki krupierów, jak krew z szerokiej rany. Stał się Jowiszem wszystkich graczy nieszczęśliwych.
Stracił tym sposobem ze dwadzieścia tysięcy franków.
Zebrawszy nareszcie wszystko złoto, jakie miał przed sobą, kiedy czuł, że go ma dosyć, umknął, pozostawiając za sobą podziw i zazdrość wszystkich tych, co się tam znajdowali, i pobiegł w kierunku domu Arsenji.
Była godzina pierwsza w nocy; ale go to nie obchodziło.
Przychodząc z taką sumą, myślał, że każda godzina jest dobra, i że zawsze będzie dobrze przyjęty.
Obiecywał sobie radość stąd, jak pokryje złotem całe to piękne ciało, które się przed nim odsłoniło, a martwe jak marmur wobec jego miłości, ożywi się przed jego bogactwem, niby statua Pigmaliona.
Miał wejść do Arsenji, wypróżnić kieszenie do ostatniej sztuki i powiedzieć: — Kochaj mnie.
Nazajutrz odjedzie, ażeby, jeśli można, uciec przed wspomnieniem tego snu gorączkowego.
Zastukałdo bramy Aresnji, jak pan wracający do własnego domu.
Drzwi się otworzyły.
Hoffman pobiegł pod peron schodów.
— Kto tam? — odezwał się głos odźwiernego.
Hoffman nie odpowiedział.
— Dokąd to idziesz, obywatelu? — powtórzył ten sam