Strona:PL Dumas - Kobieta o aksamitnym naszyjniku.pdf/64

Ta strona została uwierzytelniona.

Człowiek ten mógł tak dobrze mieć pięćdziesiąt, jak trzydzieści lat. Gdyby miał osiemdziesiąt, i to nie byłoby niczem nadzwyczajnym; gdyby dwanaście, i to nie byłoby nieprawdopodobnem. Zdawało się, że musiał już na świat przyjść takim jakim jest. Nigdy zapewne nie był młodszy, a mógł też i wydawać się starszym niż był.
Co pewna, to za dotknięciem jego skóry, możnaby otrzymać wrażenie zimna, jakby za dotknięciem się węża lub trupa.
Ależ on to dopiero lubił muzykę.
Od czasu do czasu usta jego martwe poruszały się nieco pod naciskiem rozkoszy dźwiękolubnej, a trzy zmarszczki ściśle z każdej strony jednakowe, opisywały półkole na kończynie warg i pozostawały tam z pięć minut, potem zachodziły jak te koła utworzone przez kamień spadający w wodę, a rozrzucające się wciąż do zupełnego zlania się z powierzchnią.
Hoffman nie mógł się napatrzeć temu człowiekowi, który czuł, iż jest przedmiotem badania, ale nic sobie z tego nie robił. Jego nieruchomość była taka, że poeta nasz, który miał już wówczas w głowie pierwszy zarys później utworzonego swego Coppeliusa, oparł się oburącz na poręczy stalli przed sobą, przechylił się naprzód, i zwracając się na prawo, usiłował zajrzeć prosto w twarz temu, którego widział tylko z profilu.
Człowieczek patrzył na Hoffmana bez zdziwienia, uśmiechał się doń, przyjaźnie mu się skłonił i patrzył dalej w tenże sam punkt, widzialny tylko dla niego, wciąż wtórował orkiestrze.
— Dziwna rzecz! — pomyślał Hoffman, siadając napowrót — założyłbym się, że on nie żyje.
I, lubo widział poruszającą się głowę sąsiada, młodzieniec jakby przekonany, że reszta ciała jest martwą, znowu zwrócił oczy na ręce tego człowieka. Jedna rzecz go uderzyła wtedy, mianowicie, że na tabakierce hebanowej, po której bębnił, błyszczała wyrobiona z brylantów trupia główka.
Cały więc ten dzień miał przybrać w oczach Hoffmana jakieś odcienia fantastyczne; ale postanowił sobie docierać do końca; i przychylając się na dół, jak przedtem,