Strona:PL Dumas - Kobieta o aksamitnym naszyjniku.pdf/69

Ta strona została uwierzytelniona.

Czy i ta lornetka pochodzi od którego ze spadkobierców? — zapytał Hoffman.
— Nie, pochodzi od pana Woltera.
— To i jego pan znałeś?
— Bardzo blisko.
— Byłeś jego lekarzem?
— On nie wierzył w medycynę. Co prawda, to w niewiele co wierzył.
— Czy prawda, że się przed śmiercią spowiadał?
— On, Arouet? Cóż znowu! Nietylko się nie spowiadał, ale ślicznie urządził księdza, który go przyszedł na śmierć dysponować. Mógłbym panu coś o tem powiedzieć ze świadomością, byłem tam.
W tem dano znak drugiego aktu.
— Ah! — odezwał się doktór siadając z uśmiechem zadowolenia — zobaczymy Arsenję.
— Któż to jest ta Arsenja?
— Nie znasz jej pan?
— Nie.
— Ależ to pan nic nie znasz. Arsenja, jest to Arsenja i koniec; wreszcie zobaczysz.
I orkiestra uderzyła, doktór zaczął znów nucić introdukcję do drugiego aktu.
Zasłona się podniosła.
Teatr przedstawiał „altanę z kwiatów i zieloności, pomiędzy któremi przebiega strumyk wytryskujący z podnóża skały“.
Hoffman opuścił głowę na ręce.
Stanowczo, co widział, co słyszał, nie mogło oderwać go od bolesnej myśli i czarnego wspomnienia, które przyprowadziły go tam, gdzie się znajdował.
— Cóżby to zmieniło? — pomyślał cofając się nagle do wrażeń dnia — cóżby to zmieniło na świecie, gdyby byli zostawili życie tej nieszczęsnej kobiecie? Cóżby złego się stało, gdyby to serce nie ustawało bić, te usta oddychać? jakież stąd nastąpiłoby nieszczęście? Jakiem prawem zatrzymywać życie w pełnym biegu? Dobrzeby tu jej było wśród tych kobiet, gdy tymczasem w tej godzinie, biedne jej ciało, niegdyś rozkosz króla, leży w błocie cmentarza, bez kwiatów, bez krzyża, bez głowy. Jak ona krzyczała, Boże mój! jak ona krzyczała! a potem naraz...
Hoffman ukrył czoło w rękach.