Strona:PL Dumas - Kobieta o aksamitnym naszyjniku.pdf/77

Ta strona została uwierzytelniona.

którym, niby cienie snuli się ludzie plugawo ubrani, i poznał, że temi to drzwiami wchodzili i wychodzili biedni śmiertelnicy, których czerwienidło, bielidło, gazy, jedwabie i szychy przemieniały na bogów i boginie.
Czas upływał, śnieg padał, ale Hoffman tak był wzburzony przez to dziwne zjawisko, mające coś nadprzyrodzonego, że nie uczywał tego wrażenia zimna, jakie zdawało się ścigać przechodzących. Daremnie para buchająca mu z ust zamieniła się na drobinki prawie stałe, ręce jego niemniej były rozpalone, a czoło wilgotne. Co większa, oparty o mur, stał tam nieruchomy, z oczyma zwróconemi na korytarz, tak, że śnieg spadający w coraz gęstszych płatach, zwolna okrywał młodzieńca, niby prześcieradłem, a z młodego studenta w małej czapeczce i surducie niemieckim, tworzył pomału posąg marmurowy.
Nareszcie przez to vomitorium zaczęli wychodzić pierwsi oswobodzeni ze sceny, to jest straż wieczorna, potem maszyniści, potem cała ta ludność bezimienna żyjąca z teatru, dalej artyści mężczyźni nie tak długo przebierający się jak kobiety, nareszcie kobiety, a między niemi i piękna tancerka, którą Hoffman poznał nietylko po ślicznej twarzyczce, ale i po tym giętkim ruchu bioder należącym tylko do niej, oraz po tym aksamitnym naszyjniku otaczającym jej szyję, na którym iskrzył dziwny klejnot, który się stał modny przez teroryzm.
Zaledwie Arsenja ukazała się na progu drzwi, i nim Hoffman zdążył się poruszyć, szybko zajechała kareta, drzwiczki się otworzyły, dziewczyna wskoczyła tak lekko, jakby jeszcze bujała po teatrze. Za szybą ukazał się cień, — jak poznał zaraz Hoffman, — cień człowieka z przedscenia, który to cień przyjął młodą nimfę w swe objęcia; potem, choć żaden głos nie wskazał woźnicy dokąd ma jechać, kareta ruszyła cwałem.
Wszystko to, co tu mówimy, przemknęło jak błyskawica.
Hoffman wydał jakiś okrzyk na widok umykającego powozu, oderwał się od muru jak statua od niszy, i strząsając ruchem śnieg, jakim był okryty, puścił się za powozem.
Ale ten, porwany dwoma tęgimi końmi, udaremnił jego nierozmyślny pościg.
Dopóki jechał po bulwarze, wszystko szło dobrze; nawet