Strona:PL Dumas - Kobieta o aksamitnym naszyjniku.pdf/83

Ta strona została uwierzytelniona.

rozbierała krzesła, taburety, ławeczki; w operze wszystko się płaci; toż i nam wpadał grosik za dodatkowe siedzenia. Powiadam grosik — dodała stara ze znaczącym uśmiechem — ale widzicie, obywatelu, czasami — rozumiecie — to i gruby grosz się dostał.
— Gruby grosz?
— A tak.
I stara pociągnęła wzrokiem.
— A jakiż to ten gruby grosz powiedzcie-no mi, obywatelko.
— Gruby grosz pochodził od tych, co chcieli o niej czegoś się dowiedzieć, gdzie mieszka, i co jej przysyłali bileciki. Była cena na wszystko; rozumiecie; tyle za wiadomość, tyle za adres, tyle za bilet; handelek szedł, i żyło się uczciwie.
I stara wydała westchnienie, które, bez obrazy, ujść mogło za westchnienie Hoffmana przy początku rozmowy, jakąśmy przytoczyli.
— A! więc ty, obywatelko, trudniłaś się udzielaniem wiadomości, adresów i doręczaniem biletów, a teraz czy będziesz się tym trudnić?
— Niestety! panie, wam teraz nie byłyby przydatne wiadomości, jakichbym udzielić mogła. Nikt już nie wie adresu Arsenji, i bilet, jakibyście mi dali, byłby stracony. Jeżeli życzycie sobie względem innej, naprzykład pani Vestris, panny Bigottini, panny...
— Dziękuję, dobra kobieto, dziękuję; ja chciałem tylko dowiedzieć się o pannie Arsenji.
Potem dobywając z kieszeni talarka:
— Oto macie — rzekł Hoffman — za to, żeście mnie obudzili.
I pożegnawszy starą, szedł wolno po bulwarze, z zamiarem udania się tą samą drogą, jaką przebywał onegdaj. Droga była ta sama, ale wrażenie inne, i chód też jego odczuwał różnicę tych wrażeń.
Owego wieczora szedł jako człowiek, który widział przechodzącą Nadzieję i biegnie za nią, niepomny, że ona dlatego opatrzoną jest w długie skrzydła lazurowe, by ludzie nigdy jej nie doścignęli. Szedł żywo z ustami dyszącemi i otwartemi, z czołem wyniosłem, z wyciągniętemi rękami; teraz przeciwnie, szedł wolno, jak człowiek, który daremnie ścigając Nadzieję, stracił ją z oczu; usta jego