Strona:PL Dumas - Michał-Anioł i Tycjan Vecelli.djvu/141

Ta strona została przepisana.

piérwszych lat krasek i rysunku, błądził po ogrodach, łąkach, wzdłuż płotów, zbierając kwiaty najpiękniejsze i najbardziéj jasne; wielbił je, porównywał, upajał się ich widokiem: białość lilii, szkarłat róży, czerwoność goździka, tysiące odcieni tych żywych klejnotów wprawiały go w nieme zachwycenie. Woń była tylko zbytkiem, prawie wadą dla tego dziwnego dziecięcia, który miał stać się kiedyś największym kolorystą swojego wieku.
Będąc raz panem téj palety niezmierzonéj i uroczéj, jaką natura na swoje niwy rzuciła, młody Tycjan nie potrzebował już ani ołówka, ani pióra, do kreślenia swoich postaci. Wyciskał po prostu sok ze swoich kwiatów nadobnych, a alfresko było jednocześnie pomyślane i wykonane. Mieszkańcy Kadoru długo podziwiali nader piękną głowę Matki Boskiéj, którą młody Vecelli odmalował na gzemsie tym sposobem prostymi powabnym. Ze wszech stron schodzono się oglądać, dopóki jakiś zazdrośny i gburowaty budowniczy nie kazał zniszczyć malowidła, gzemsu i fasady, pod pozorem, ie one stały na drodze.