Strona:PL Dumas - Michał-Anioł i Tycjan Vecelli.djvu/197

Ta strona została przepisana.

pomarańcze rozkwitłe pięły się z głębi komina, jakby powstając przeciw jego nieużyteczności i doświadczając temperatury; kadzielnice wykładane koralami, wyziewały, po czterech rogach pokoju swe upajające wonie; nakoniec, cóż dodam? może to w tych przybytkach, których rzeczywistość wytworna przechodziła wyobraźnią najszczęśliwszą, Arjost i Tasso przychodzili szukać pierwszego pomysłu o wszystkich swoich czarach Armidy i Alcyny.
Księżna siedziała, albo raczéj wyciągnięta była na sofie, tak lekkiéj, że ją by powietrze uniosło; trzy najpiękniejsze panny honorowe zmieniały bez ustanku poduszki do oparcia się, kolorów nader żywych i roboty arcy kosztownej; młody paź rzadkiéj piękności, przypominający z uśmiechu szczerego i z włosów w kędziorach, aniołków Rafaela, powiewał wachlarzem z piór pawich; w kącie sofy spoczywał skurczony mały niewolnik etjopski, którego zdaje się całém przeznaczeniem było, przez rażącą sprzeczność wydatniejszą czynić białość swojéj pani, gdy ona, przez roztargnienie dotykała czasem końcem swoich palców jego ramienia czarnego jak heban, a zimnego, jak skóra węża.