Strona:PL Dumas - Michał-Anioł i Tycjan Vecelli.djvu/207

Ta strona została przepisana.

— A on panią kocha; mam tego dowód...
— On mnie ubóstwia. Od czasu pańskiego przybycia do Ferrary, nie da mi pokoju z tym portretem. Opierałam się ile mogłam; ale nakoniec musiałam ustąpić, ażeby go istotnie nie uczynić nieszczęśliwym. A Bogu wiadomo, czym się obawiała téj chwili... bo...
I młoda kobieta przestała mówić, ażeby westchnąć.
— Rozumiem: unikałaś mnie pani z roztropności.
— Ze wstydu.
Tycjan opuścił głowę i pogrążył się w dumanie głębokie. Gdy odzyskał dosyć zimnéj krwi do wyjścia z tak przykrego położenia, rzekł z dobrocią spokojną:
— No! niech pani przywdzieje napowrót piękną suknię i strój na głowę. Ten szkic teraz na nic się nie przyda, późniéj go dokończę. Mam w pracowni swojéj wizerunek pani, taki, jak książę żąda. Chcę także odmalować panią da jéj poddanych. Ponieważ los czoło pani otoczył koroną, nie powiedzą, że ja jéj pozbawiłem, chociażby w malowidle.