Francescę, z wielkiém na ten raz nieukontowaniem mistrza, który w swoim uczniu tracił potężnego pomocnika, i z wielkiém zadowoleniem współtowarzyszów, którzy pozbywali się w nim nienawistnego rywala.
Pewnego dnia, kiedy już kończył głowę swego starego fauna, zatrzymał się przed nim jakiś mężczyzna, mający około czterdziestu lat życia, postawy dosyć brzydkiéj, w ubraniu zaniedbanym, i przypatrywał się jego pracy w milczeniu. Michał-Anioł pracował z zapałem, nie zważając nań w cale, i tak mało dbając o niego, jak o pył z marmuru, który upadał pod jego dłótem.
Dziecię, kiedy już ostatecznie wykończyło swoją robotę, cofnęło się nieco w tył, jak robią artyści, ażeby lepiéj ocenić effekt swojéj głowy, i zdawało się być nader z niéj zadowolone. Téj zapewne chwili oczekiwał świadek niemy téj sceny.
Zbliżył się zwolna, i kładąc rękę na ramieniu młodego rzeźbiarza, rzekł doń z lekkim uśmiechem.
„Mój przyjacielu, jeżeli zechcesz pozwolić, zrobię jedną uwagę.”
Strona:PL Dumas - Michał-Anioł i Tycjan Vecelli.djvu/30
Ta strona została przepisana.