Strona:PL Dumas - Michał-Anioł i Tycjan Vecelli.djvu/61

Ta strona została przepisana.

przeszkody znikają, myśl się ucieleśnia, a niepodobne uchyla swoje granice, — ci tylko mogą pojąć, co się musiało dziać w duszy artysty w téj chwili niespodziewanéj i najwznioślejszéj.
Podczas gdy gmin robotników, oddany pod jego rozkazy, wydobywał najpiękniejsze marmury ze wnętrza Karrary; on milczący, zamyślony, oblężony przez postacie olbrzymie, stał na wielkiej samotnej skale, chylącéj się nad morzem.
— Dla czego nie miałbym wydrążyć téj skały? powtarzał często w uniesieniach swojéj wyobrazi palącéj; dla czego bym nie miał znurtować dłótem boków góry? Pod moją dłonią skała stałaby się kolossem, przed którym by zdała drżeli żeglarze. Moje imie byłoby wyryte na granicie głoskami niestartémi; moje dzieło, moja własność, byłoby wieczne, jak dzieło Boga. — Ale cierpliwości; wkrótce będę miał takie swoje góry marmurowe i swoją dłonią potężną nadam byt istotom nadprzyrodzonym i okazałym. Powiem im tylko, Żyjcie! i żyć będą! —
Ach, biédny wielki człowieku, pieść się swojém marzeniem! wznoś swą Babel pod obłoki! Gdy w swéj pysze szalonéj mniemasz się być