Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1005

Ta strona została przepisana.

— Więc, mówił dalej Salvator, bystro wpatrując się w księdza, znasz ojcze, tego człowieka?
— Mówiłem ci bracie, mam dlań przywiązanie głębokie.
— O co go oskarżają? zapytał Salvator.
— Otóż nie wiem, a chciałbym się dowiedzieć: przysługa, o którą przyszedłem prosić cię, bracie, zależy na dopomożeniu mi do zasięgnięcia wiadomości, dlaczego wczoraj został ujęty.
— I to wszystko jest czego żądasz odemnie, ojcze?
— Wszystko. Widziałem cię w Bas-Meudon w towarzystwie człowieka, który wydał mi się wyższym urzędnikiem policyjnym. Wczoraj widziałem cię znowu rozmawiającego z nim. Myślałem, że przez niego będziesz się mógł dowiedzieć o co mój... mój przyjaciel jest obwiniony.
— Jakie jest nazwisko twego przyjaciela, ojcze?
— Dubreuil.
— Stan?
— Dawny wojskowy, żyjący, zdaje mi się, z majątku własnego.
— Zkąd przybył?
— Zdaleka, z Azji...
— Więc to podróżnik?...
— Tak, odpowiedział mnich smutno potrząsnąwszy głową, wszyscyśmy podróżni.
— Wezmę surdut i zaraz służę ci, ojcze. Nie chcę cię przytrzymywać dłużej, bo po smutku na twarzy widzę, jak mocno jesteś zaniepokojony.
— O, nadzwyczajnie, odpowiedział Dominik.
Salvator, który był w bluzie, przeszedł do sąsiedniego pokoju i za chwilę powrócił ubrany.
— Teraz, rzekł, jestem na twe rozkazy.
Dominik żywo się podniósł i obaj wyszli.
Roland wyszedł z pod stołu, podniósł głowę, popatrzył na nich swemi pojętnemi oczyma, a widząc, że go nie potrzebują, bo nie wołają, opuścił głowę z westchnieniem i znowu legł drzemać.
U drzwi od ulicy Dominik zatrzymał się.
— Gdzie idziemy? zapytał.
— Do prefektury policji.
— Będę cię bracie prosił, o pozwolenie wzięcia dorożki. Suknia moja tak się odznacza, a gdyby wiedziano, że zaj-