Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1006

Ta strona została przepisana.

muję się moim przyjacielem, mogłyby wypaść dla niego ważne nieprzyjemności.
— Właśnie uprzedziłeś mnie, ojcze, rzekł Salvator.
Zawołali dorożki i wsiedli.
Salvator wysiadł na moście św. Michała.
— Będę na ciebie czekał na placu Saint-Germain-l’Auxerrois, rzekł mnich.
Salvator skinął głową na znak zgody, dorożka odjechała.
Salvator nie zastał pana Jackala w prefekturze.
Wczorajsze sceny wzburzyły cały Paryż. Obawiano się, a raczej, powiedzmy prawdę, spodziewano się zbiegowisk. Wszyscy więc agenci, z panem Jackalem na czele, byli w ruchu, a woźny nie wiedział kiedy naczelnik powróci.
Salvator postanowił odszukać pana Jackala.
Czy to skutkiem znajomości osoby, czy przez instynkt spiskowca, Salvator wiedział gdzie go znaleźć. Szedł więc w wiadomą sobie stronę, gdy po dziesięciu krokach spotkał się z karetą. Usłyszał uderzenie w szybę od drzwiczek karety i zatrzymał się.
Zatrzymała się też i kareta.
— Wejdź pan! odezwał się głos z wewnątrz.
Salvator poznał generała Lafayette. Nie namyślał się i usiadł obok niego.
— Pan jesteś panem Salvatorem? zapytał generał.
— Ja, miałem zaszczyt dwa razy być u pana generała, jako delegowany od komitetu.
— Prawda, poznałem pana i dlatego zatrzymałem. Pan jesteś podobno naczelnikiem loży?
— Tak jest, generale.
— Ilu masz ludzi?
— Dokładnie nie umiem powiedzieć, generale, mam ich jednak bardzo wielu.
— Dwustu, trzystu? Salvator uśmiechnął się.
— Generale, rzekł, jak będziesz mnie potrzebował, dostarczę ci trzy tysiące żołnierzy.
Generał spojrzał na Salvatora. Salvator skinął głową na znak potwierdzenia. Na twarzy Salvatora malował się tak uczciwy wyraz, że niepodobna było wątpić.
— Im więcej ich pan masz, tembardziej wiedzieć powinieneś złą nowinę.