Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1010

Ta strona została przepisana.

ciekawymi dnia dzisiejszego są ci, którzy czynnie należą do wypadków, a ciekawymi jutra są ci, którzy nazajutrz przychodzą zwiedzać teatr wypadków. A więc dziesięć lub dwanaście tysięcy takich ciekawych, zwiedzało z żonami i dziećmi miejsce wypadku. Rzekłbyś, że to spacer do Saint-Cloud lub Wersalu w dzień świąteczny. Między temi ciekawemi, Salvator spodziewał się znaleźć pana Jackala.
Nie będziemy mówić, wiele spojrzeń porozumiało się z jego wzrokiem, wiele rąk dotknęło jego ręki, nim przybył do ulicy la Paix, a jednakże ani jedno słowo nie wyszło z ust jego, lekki znak tylko, który znaczył. — Nie.
Naprzeciw pałacu de Mayence, Salvator się zatrzymał. Spostrzegł tego, którego szukał.
Ubrany w tużurek, w kapeluszu à la Bolivar, z parasolem pod pachą i zażywając tabakę, pan Jackal perorował i opowiadał z przesadą wypadki wczorajsze, ma się rozumieć na największą niekorzyść policji.
W chwili, gdy pan Jackal podniósł w górę okulary, wzrok jego spotkał się ze wzrokiem Salvatora. Po chwili wzrok pana Jackala zwrócił się w tę samą stronę i spojrzenie to wyrażało następujące pytanie.
— Czy masz mi co do powiedzenia?
— Tak, odpowiedział Salvator.
— A więc idź naprzód, pójdę za tobą.
Salvator puścił się naprzód i wszedł do bramy. Pan Jackal przybył za nim. Salvator wyszedł naprzeciw, skłonił się z lekka nie podając mu jednak ręki.
— Możesz mi pan wierzyć, jeżeli chcesz, panie Jackal, powiedział, ale właśnie pana tu szukałem.
— Wierzę panie Salvatorze, odrzekł naczelnik policji z przebiegłym uśmiechem.
— Tak jest, traf usłużył mi cudownie. Wracam z prefektury.
— Naprawdę! trudziłeś się pan do mnie?
— Odźwierny pański poświadczy. Ale ponieważ nie umiał mi powiedzieć, gdzie się pan znajduje, musiałem zgadywać i puściłem się na poszukiwania, ufając w swą dobrą gwiazdę.
— Czyż będę miał szczęście oddać ci jaką usługę, kochany Salvatorze? zapytał pan Jackal.
— A! tak, odrzekł młodzieniec, możesz pan mieć to szczęście, gdybyś chciał tylko.