Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1015

Ta strona została przepisana.
XV.
Widmo.

Kościół Saint-Germain-des-Prés, ze swym przysionkiem romańskim, z ciężkiemi filarami i zniżonem sklepieniem, oraz z wonią VIII-go wieku, jest jednym z najbardziej posępnych kościołów Paryża i tem samem jednym z tych, gdzie najłatwiej znaleść można samotność.
Nie bez powodu więc Dominik, ksiądz wyrozumiały, lecz człowiek surowy, obrał sobie Saint-Germain-des-Prés, aby mówić z Bogiem o swym ojcu. Modlił się długo i było już po piątej, gdy wyszedł z rękoma ukrytemi w szerokich rękawach, z głową opuszczoną na piersi. Skierował się zwolna na ulicę Pot-de-Fer, nie tracąc nadziei, płonnej i nieśmiałej, że ojciec wyszedł z więzienia. To też pierwszem pytaniem, które zadał kobiecie, pełniącej przy jego osobie obowiązki odźwiernej i zarazem gospodyni, było, czy kto nie pytał się o niego w czasie nieobecności..
— Tak, mój ojcze, rzekła odźwierna, jakiś pan...
Dominik zadrżał.
— Jego nazwisko?
— Nie powiedział mi.
— Nie znasz go?
— Nie... pierwszy raz tu przyszedł.
— Czy jesteś pewną, że to nie ten, który mi przyniósł list onegdaj?
— O! nie, tego byłabym poznała: nie ma dwóch takich ponurych twarzy w Paryżu.
— Biedny ojcze! szepnął Dominik.
— Nie, ciągnęła dalej odźwierna, człowiek, który był tu dwa razy, bo przychodził dwa razy: raz w południe, a drugi raz o czwartej godzinie, jest chudy i łysy. Człowiek ten na pozór sześćdziesięcioletni, ma maleńkie oczki, głęboko osadzone w głowie, jak u kreta i wygląda na chorego. Zresztą zobaczysz go sam, mój ojcze za chwilę, gdyż powiedział, że się przejdzie i wróci tutaj. Czy puścić go na górę?
— Bezwątpienia, rzekł duchowny, z roztargnieniem, gdyż nic go nie zajmowało w tej chwili, co nie pochodziło od ojca. Wziął klucz i zabierał się iść na górę.
— Ale, ale, rzekła dobra kobieta.