nia nieznajomego, ze względu na ciężkie oskarżenie obarczające ojca jego.
Justyn próbował dalej posunąć badanie, ale Toussaint nic już więcej nie wiedział.
Młodzieniec wrócił do domu, nie uważając za właściwe udawać się do pana Sarranti syna. A wreszcie, radowało go to poniekąd, że stelmach znikł, a zniknąwszy nie pokazał się więcej.
Wrócił więc, jak powiadamy i po raz pierwszy dopuszczając się hipokryzji, objawił matce i siostrze złą nowinę.
— Twoja zła nowina, jest przeciwnie, dobrą nowiną! odpowiedziała pani Corby, bo oto anioła zsyła nam Bóg! I była dla wszystkich trojga niezmierna radość, w nadziei, że śliczna istotka u nich pozostanie.
Z uniesieniem radości więc przyjęli myśl zachowania dziewczynki.
I tak oto, biedna ta rodzina, niedawno zaledwie mająca na najpierwsze potrzeby życia, ogołacała się jeszcze dla szczęścia posiadania tego dziecka.
Według nich, powiększenie składu domowego tą małą istotką, było zbogaceniem się przy większem ubóstwie.
Powziąwszy to postanowienie, Justyn napisał do proboszcza opiekującego się dziewczynką i zdał mu dokładną relację ze swego spotkania się z nią, oraz z dalszych zachodów, w celu odszukania rodziny.
Oznajmił mu, że odtąd wszystkich wiadomości o małej Minie należy zasięgać od niego i jego matki, u niej bowiem mieszkać będzie dzieweczka. Następnie, ponieważ proboszcz był jedynym na ziemi człowiekiem, który po śmierci pani Boivin zajmował się lub zdawał się zajmować tem dzieckiem, prosił go Justyn o dozwolenie adoptowania sieroty.
Odpowiedź przyszła niebawem: ksiądz w imieniu Boga, wielkiego i niestety, prawie zawsze, jedynego wynagrodziciela cnót ludzkich, dziękował zacnej rodzinie za postępek szlachetny. Gdyby miał jaką wiadomość o niezna-