dziewic Spartańskich i Ateńskich, które służyły za wzory posągów Wenery i Hebe, Praksytelesowi i Fidjaszowi.
Jeżeli ta zachwycająca piękność, którą opisaliśmy, miała swoich wielbicieli, łatwo pojąć, że miała także nieprzyjaciół i oszczerców. Nieprzyjaciółmi były wszystkie prawie kobiety, oszczercami zaś ci, którym się zdawało, że są powołani a nie zostali wybrani, byli to kochankowie wzgardzeni, ci piękni i wytworni salonowcy, którzy nie pojmowali, aby kobieta obdarzona takiemi skarbami, mogła ich skąpić.
Pani de Marande była więc nieraz spotwarzoną i chociaż zachowała ten rozkoszny powab kobiecy, bezsilność, niewiele było kobiet, któreby mniej od niej zasługiwały na potwarz.
A zatem gdy hrabia Herbel, jako prawdziwy wolterjanin rzekł do swego synowca: „Któż to jest ta pani de Marande? Magdalena pod władzą męża, niezdolna do pokuty“ — zdaniem naszem generał nie miał słuszności i powiemy to później, w jakiej mianowicie formie gramatycznej powinien był zestawić wyrazy: „władza i niezdolność“. A jak przekonamy się o tem wkrótce, pani de Marande nie była wcale Magdaleną.
Teraz zaś, gdy odmalowaliśmy ją dostatecznie, dokończmy opisu buduaru i odnówmy znajomość z tymi, którzy się tu chwilowo znajdują.
Powiedzieliśmy już wyżej, że pomiędzy całym tym wieńcem kobiet, było tylko czterech lub pięciu mężczyzn. Skorzystajmy zatem z tego, że towarzystwo nie jest jeszcze tak liczne, ażeby się przyłączyć do gadaniny salonowej, która zwykle dużo słów próżnych używa, aby powiedzieć tak mało.
Najgłówniejszym z pięciu uprzywilejowanych salonu pani de Marande, był młody człowiek, którego widzieliśmy dotąd tylko w wypadkach bolesnych lub strasznych. Był to pan Loredan de Valgeneuse, który od czasu do czasu, w jakiemkolwiek miejscu buduaru się znajdował i z którąkolwiek kobietą rozmawiał, zamieniał spojrzenie szybkie