moim banku. Kazałem im posłać bilet zapraszający na dzisiejszy wieczór i otóż zapomniałem ich nazwiska.
— A zatem?
— A zatem, zostawiam twej przenikliwości, rozpoznanie tych dwóch obcych twarzy i polegam na twej uprzejmości, co do przyjęcia poleconych mi przez pana Thompsona.
Jestto wszystko, co miałem pani powiedzieć.
— Możesz pan liczyć na mnie, rzekła z zachwycającym uśmiechem pani de Marande.
— Dziękuję... A teraz pozwól mi pani powinszować sobie, jesteś zawsze piękną, ale dziś świetniejszą, niż kiedykolwiek!
I pocałowawszy żonę w rękę z galanterją, pan de Marnnde odprowadził ją aż do drzwi jej sypialnego pokoju, a Lidia uniósłszy porterję, rzekła:
— Jeżeli zechcesz, Karmelito...
W chwili, gdy pani de Marande, wchodząc do sypialnego pokoju i zapuszczając za sobą portjerę, wymawiała te słowa: „Kiedy zechcesz Karmelito“, meldowano u drzwi księdza Coletti.
Skorzystajmy z kilku sekund, których użyje Karmelita dla udania się na zaproszenie przyjaciółki, ażeby jednym pospiesznym rzutem oka poznać księdza Coletti, którego meldują i który właśnie wchodzi.
Nasi czytelnicy przypominają sobie może, iż słyszeli już nazwisko tego świętobliwego człowieka, wymówione przez panią de la Tournelle.
Rzeczywiście, jego przewielebność był przewodnikiem margrabiny.
Ksiądz Coletti był jeszcze w 1827, nietylko człowiekiem wziętym, lecz i człowiekiem sławmym i modnym. Nauki (konferencje) miewane w czasie postu, zrobiły mu rozgłos wielkiego kaznodziei, którego to imienia nikt, nawet najmniej nabożny, nieśmiałby mu zaprzeczyć, wyjąwszy może Jana Roberta, który będąc przedewszystkiem poetą, dziwił się zawsze, iż księża mając tak wspaniały tekst, jakim jest ewangelja, bywają zazwyczaj tak mało natchnieni