i tak niewymowni. Zdawało mu się, jemu, który walczył zwycięzko ze słuchaczami sto razy zuchwalszymi niżli ci, którzy przybywają na nauki święte, zdawało mu się mówimy, iż miałby, wszedłszy na kazalnicę słowo bardziej przekonywające i innej doniosłości od tych wszystkich wymuszonych wyrazów światowych kaznodziei, których nauk był kiedyś przypadkowym słuchaczem. Wtedy żałował, że nie jest księdzem, że zamiast teatru nie ma ambony, a słuchaczy chrześciańskich, zamiast spektatorów pospolitych. Jakkolwiek cienkie jedwabne pończochy i cały ubiór fioletowy oznaczały jednego z dostojników Kościoła, można było wziąć jego świętobliwość ks. Coletti za prostego abbé z czasów Ludwika XV. do tego stopnia twarz jego, postać, wzięcie, chód i ruchy okazywały więcej salonowca, niźli surowego kapłana każącego pokutę w poście; możnaby powiedzieć, iż ksiądz Coletti zasnąwszy przed półwiekiem w buduarze pani de Pompadour lub pani du Barry, obudził się teraz nagle i zaczął biegać po święcie nie dowiedziawszy się o zmianach zaszłych w obyczajach i ubiorach, lub też, iż świeżo przybywszy z Watykanu, zabłąkał się w swoim ultramontańskim stroju pomiędzy francuskie towarzystwo.
Na pierwszy rzut oka, był to piękny prałat w całem znaczeniu tego słowa, rumiany, świeży, zdający się mieć trzydzieści pięć lat wieku zaledwie, lecz przyjrzawszy się niieco lepiej spostrzedz można było, iż jego świętobliwość miał dla swej twarzy słabość kobiet czterdziesto-kilkoletnich, starających się uchodzić za trzydziestoletnie: używał blanszu i różu. Skoro komu udało się przebić te pokłady bielidła i dojrzeć aż do skóry, strasznem było napotkać pod tą ożywioną powłoką coś śmiertelnego, zagasłego, przejmującego dreszczem. Dwie rzeczy wszelako żyły w tej jak maska woskowa nieruchomej twarzy: oczy i usta; oczy małe, czarne, głębokie, rzucające żywe błyski, groźne nawet niekiedy, lecz przysłaniające się prędko słodziutką powieką świętoszka; usta ważkie, małe, z wargą dolną szyderczo dowcipną, złośliwą niekiedy aż do jadu. Całość tej fizjognomji mogła objawiać rozum, ambicję, niepowściągliwość, lecz nigdy nie wykazywała dobroci. Łatwo było pojąć z pierwszego wejrzenia, iż należy wystrzegać się nieprzyjaźni tego człowieka, lecz niktby pewnie z przekonania nie uczuł chęci zjednania sobie w nim
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1037
Ta strona została przepisana.