Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1042

Ta strona została przepisana.

naprzeciw młodej parze, którą mu jego amerykański korespondent polecił, mówiąc:
— Panie de Rozan, przybywacie państwo w samą porę. Skoro zechcecie usiąść i słuchać, posłyszycie jak zapewnia pani de Marande, najpiękniejszy głos, jaki kiedykolwiek mogliście słyszeć.
I podając rękę pani de Rozan poprowadził ją do fotelu, podczas gdy Kamil usiłował poznać Karmelitę i przyjrzawszy jej się wydał słaby okrzyk zdziwienia.
Lidia i Regina zwróciły się do swej przyjaciółki, sądząc, iż potrzebuje ich pomocy i spodziewając się podeprzeć omdlewającą, lecz z ich wielkiem zdziwieniem Karmelita stała z okiem rozwartem, tylko bladość jej przeszła teraz w trupią. Zdawało się, że to nieruchome bez wyrazu, bez życia oko, nie już widzieć nie może, że serce już nie bije, tak jak jej ciało nagle skamieniałe.
Młoda kobieta była przerażającą, tem więcej, że prócz owej martwej przykrej bladości, marmurowa twarz jej nie okazywała żadnego śladu wzruszenia.
— Pani, rzekł pan de Marande zbliżając się do żony, oto są owe dwie osoby, o których miałem zaszczyt wspomnieć.
— Zajmuj się niemi panie, błagała pani de Marande, ja jestem zajęta Karmelitą, widzisz w jakim jest stanie.
W istocie ta martwa cera, ten wzrok zagasły, ta postawa posągu, uderzyły pana de Marande.
— O Boże! pani! Cóż ci się stało? zapytał z najżywszem zajęciem.
— Nic, panie, odrzekła Karmelita podnosząc głowę z tym ruchem, który czyni mężne serce, aby stawić czoło nieszczęściu, nic!
— Nie śpiewaj, nie śpiewaj dzisiejszego wieczora, szepnęła głucho Regina do Karmelity.
— Dlaczegóżbym nie śpiewała?
— Walka przechodzi twoje siły, mówiła Lidia.
— Zobaczysz! odparła Karmelita.
I coś podobnego do bladego odcienia uśmiechu umarłej zarysowało się na jej ustach.
— Chcesz? zapytała Regina siadając napowrót.
— To nie kobieta śpiewać będzie, Regino, to artystka.
I Karmelita postąpiła kilka kroków dzielących ją jeszcze od fortepianu.