Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/106

Ta strona została przepisana.

Daremnie wmawiano w nią, zapewniano, że to jest mleko, nie chciała wierzyć.
Nie miała w charakterze uporu i samowoli, tylko biedna dziecina zwykle dostająca mleko wprost od krowy, wiedziała z dobrego źródła, jaki jest smak tego mleka.
— Skoro tak, rzekła nareszcie dziewczynka z wielkiem poszanowaniem dla potrójnego zdania starszych, to widać inne jest mleko w Paryżu, a inne w Bouile.
Było to prawdą tak niezaprzeczalną, że nikt nie śmiał jej zbijać.
Musimy jednak powiedzieć, że nazajutrz Mina, widząc, że dla niej przygotowują jakieś inne śniadanie, przemogła wstręt, jaki obudzał w niej nieznajomy napój podawany wczoraj i przełknęła go z całym heroizmem.
Śniadanie nie było jedyną rzeczą, która zadziwiła ją w tym smutnym domu; wszystko ją dziwiło; szare obicie w pokoiku siostry; brunatne firanki w pokoju matki, poważne oblicze młodego bakałarza, jego głos, czarna odzież, stare pożółkłe księgi; wszystko zdawało się jej ciemnem, nawet wiolonczela, która wycisnęła jej łzy, kiedy pierwszy raz, w wieczór, będąc już w łóżku, usłyszała jej tony w półśnie.
Wreszcie, dzięki wybornej kompleksji, nie zasmucała, się bez miary tem wszystkiem, nie bez pewnej racji wyobrażając sobie, że być może wszyscy w mieście prowadzą takie surowe życie, nie tak jak na wsi. Zaczęła więc rozumować i postanowiła w duchu poddać się półklasztornemu życiu, jakie panowało w tym domu.
Ale, biedna wychowanka pól i łąk, uwięziona w czterech wilgotnych murach, obiecywała sobie więcej, niż mogła dotrzymać.
Ani wiek jej, ani temperament nie był po temu, aby się mogła zastosować do smutnej reguły. Oczy jej były zbyt żywe, krew zbyt gorąca i młoda, głos zbyt świeży i jasny, by mogła tak zaraz wręcz powiedzieć głosowi, niby porannego skowronka, by zacichł; krwi swej młodocianej, by się uspokoiła, oczom, tym miłym gwiazdom serca, by zagasły i błyszczały tylko w połowie.
Wymykał się jej swobodny śmiech drgający jak piosenka; daremnie usiłowała stłumić te skarby dziecięcej wesołości, jakie nosiła w sobie.
Raz, pieląc zielska wyrastające w dziedzińcu wilgotnym