Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1069

Ta strona została przepisana.

były wyrzeczone. Karol X-ty, wymawiając je, znajdował się właśnie w tem samem miejscu, gdzie przed trzydziestu sześciu laty, wznosił się ołtarz ojczyzny, przed którym Ludwik XVI zaprzysiągł konstytucję francuzką.
Wprawdzie Karol X-ty, naówczas hrabia d’Artois, niesłyszał tej przysięgi, będąc od 1789 roku za granicą.
Ztąd wynikło, że ledwie opuścił Pole Marsowe, okrzyki wstrzymywane dotąd, wybuchły, i cały plac zadrżał pod ogólnym okrzykiem gniewu i złorzeczeń.
Ale nie na tem koniec, każda legia powracając do swego okręgu, uniosła ze sobą część ogólnego usposobienia, które objawiało się w okrzykach podczas długiego powrotu. Gdyby te okrzyki nie miały echa w pospólstwie, byłyby wkrótce ucichły. Lecz odbiły się w tłumie, zwiększone jeszcze; mężczyźni na ulicach powiewali kapeluszami, kobiety w oknach chustkami, krzycząc nie już: „Niech żyje król! niech żyje wolność prasy“, ale „Niech żyje gwardja narodowa! precz z ministrami! precz z jezuitami!“
Zapał zamienił się w protestację, protestacja w zaburzenie.
Gorzej jeszcze było z legjami, które powracały przez, ulicę Rivoli i plac Vendome, i przechodziły przed ministerstwem finansów i ministerstwem sprawiedliwości. Tam nie były to już krzyki, ale wrzaski.
Pomimo rozkazu danego przez pułkowników, legje się zatrzymały, uderzywszy z hałasem kolbami o bruk; a krzyki podobne do wycia: Precz z Villelem! precz z Peyronnetem! wstrząsnęły szybami obydwóch pałaców.
Pułkownicy widząc, że rozkazy na nic się nie zdadzą,, usunęli się protestując, ale oficerowie pozostali i zamiast uspakajać żołnierzy, porwani ogólnym prądem, krzyczeli jak oni, niektórzy nawet głośniej.
Demonstracja była ważną, nie była to już prosta gawiedź, zbiór mieszkańców przedmieścia, zbieranina robotników, było to ciało uorganizowane, mające potęgę polityczną; mieszczaństwo, które wraz z całym ludem francuzkim, protestowało przez usta dwudziestu tysięcy uzbrojonych ludzi.
Ministrowie byli w tej chwili na obiedzie u ambasadora austrjackiego, pana d’Apponyi.
Ostrzeżeni przez policję, wstali od stołu, zażądali powozów i natychmiast pojechali na naradę do ministerstwa