i ciemnym, śpiewała półgłosem jakąś wiejską zwrotkę, gdy Celestyna ukazała się w oknie. Wtedy nóż, którym biedna Mina wyrywała zielsko z ziemi, wypadł jej z rąk, zbladła i drżeć zaczęła.
Zapomnieć się do tego stopnia, wydawało się jej potworną profanacją, jakby głośno rozmawiać w kościele.
Drugi raz, gdy sama będąc w pokoju bakałarza, który jak wiemy był zarazem klasą, układała jego stare księgi, przemawiające nieznanym jej językiem i dla których miała wielkie poszanowanie, spostrzegła w kącie wiolonczelę, której Justyn nie miał czasu schować.
Oddawna wyglądała ona sposobności zostania sam na sam z tym instrumentem. Znalazła ją nareszcie i uczuła się pod wpływem dwóch przeciwnych uczuć. Z jednej strony wrażenie, jakiego doznała pierwszy raz słysząc jej melancholijne tony, wzbudziło w niej ku temu instrumentowi pewien rodzaj urazy. Z drugiej, żywo nagabana ciekawością podobną do tej, jaką czują dzieci do zobaczenia „zwierzątka“ zamkniętego w zegarku, miała gwałtowną chętkę dowiedzenia się, co się dzieje w tej wiolonczeli przy pociągnięciu smyczkiem po strunach.
Trudno byłoby jej zdać sprawę, co w niej przemagało; ciekawość, czy uraza.
My, pięć razy starsi od niej wiekiem, nie wahamy się wierzyć, że ciekawość i tem mniej powątpiewamy o tem, że nas zapewnia rezultat.
Ujęła więc koniuszkiem palców smyczek leżący na krześle i zbliżając się do wiolonczeli ukradkiem, zaczęła rżnąć po srebrnej strunie, która odpowiadała jej brzmiącem chrapaniem, gdy wtem bakałarz, zapomniawszy jakiegoś papieru, wrócił, otworzył drzwi i nagle ukazał się na progu.
Nigdy jeszcze, kochany czytelniku! nigdy, luba czytelniczko! od czasu pierwszej grzesznicy, którą na gorącym uczynku wykroczenia złapał anioł stróż rajski, nigdy jeszcze pod jasnemi włosami rumiane lica nie pokryły się świetniejszym karmazynem! Serce biednej dzieweczki biło, jak serduszko zranionego ptaka.
Dla uspokojenia, musiał Justyn z najsłodszym uśmiechem, wziąć ją za rękę i prawie znaglić, ażeby pociągnęła smyczkiem po strunach.
Ale wrażenie, jakiego doznała było takie, że prosta
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/107
Ta strona została przepisana.