Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1071

Ta strona została przepisana.

miał lat szesnaście, księżna Berry dwadzieścia pięć, książę Bordeaux, dziecię, pięcioletnie, bawił się u nóg matki.
Książę Orleański, wsparty o kominek, niedbający o nic na pozór, nadstawiał ucha na najmniejszy szelest i od czasu do czasu obcierał czoło chustką, objawiając tem jednem tylko poruszeniem, wewnętrzne wzruszenie.
W czasie tego Karol X-ty wchodził do sali posiedzeń.
Ministrowie oczekiwali go, mocno wzburzeni. Wzburzenie malowało się na ich twarzach w różny sposób: Pan de Villele zżółkł, jak gdyby żółć do krwi mu się dostała. Pan de Peyronnet był czerwony, jak gdyby groziła mu apopleksja, a pan de Corbiere był popielaty.
— Najjaśniejszy panie... powiedział pan de Villele.
— Panie, przerwał król, dając uczuć ministrowi, że zapomniał o etykiecie przemawiając pierwszy do króla, nie zostawiasz mi czasu zapytać się o twoje zdrowie i o zdrowie twej małżonki.
— Prawda, Najjaśniejszy panie, ale to ztąd pochodzi, że sprawy Waszej królewskiej mości są u mnie na pierwszym planie.
— A zatem przybywasz pan tu w mojej własnej sprawie, panie de Villele?
— Bezwątpienia, Najjaśniejszy panie.
— Słucham więc.
— Czy Wasza królewska mość wie co się dzieje? zapytał prezes rady.
— Czyż dzieje się cośkolwiek? powiedział król.
— Wasza królewska mość wezwałeś nas niedawno, aby słuchać okrzyków radości ludu paryzkiego.
— Tak.
— Czy król zechce dziś posłuchać gróźb tego ludu?
— Gdzież można to usłyszeć?
— O! niedaleko: dosyć tylko będzie otworzyć okno. Czy król pozwala?
— Pozwalam...
Pan de Villele otworzył okno.
Wraz z wieczornym chłodem, dochodził do uszu niezwykły hałas. Były to zarazem okrzyki radości i groźby, ten szmer, który wznosi się zwykle nad miastem w czasie zaburzenia i który przestrasza tembardziej, że mieści w sobie coś nieodgadnionego. A po nad tem wszystkiem